• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Na swoim. Trzy przedszkola, jedna kuchnia i piątka dzieci Krystyny Idzior

Wioletta Kakowska-Mehring
26 sierpnia 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 
Trzeba bardzo dużo dyplomacji w relacjach z rodzicami. Oddają nam pod opiekę swój największy skarb, więc nic dziwnego, że mają duże oczekiwania - mówi Krystyna Idzior. Trzeba bardzo dużo dyplomacji w relacjach z rodzicami. Oddają nam pod opiekę swój największy skarb, więc nic dziwnego, że mają duże oczekiwania - mówi Krystyna Idzior.

O tym, że jakość i rzetelność w usługach to podstawa, zwłaszcza gdy klient powierza nam swój największy skarb, czyli dziecko, a także o tym, że aby wymagać od innych, najpierw trzeba od siebie i o tym, jak nieocenionym partnerem w biznesie może być własny mąż rozmawiamy z Krystyną Idzior, właścicielką Akademii Przedszkolaka i Little Umbrella, mamą piątki dzieci. W poprzednim odcinku "Jak to jest na swoim" rozmawialiśmy z Dawidem Gryniewiczem prowadzącym sieć cukierni Manufaktura Mojej Mamy, a już za tydzień rozmowa z Remigiuszem Kwiecińskim, właścicielem O.K! Serwis Fotooptyka i prezesem PTPT, czyli gdańskiego oddziału tzw. Telefonu Zaufania.



Jest pani przykładem kobiety, która świetnie godzi rolę matki licznej gromady z rolą przedsiębiorcy. Czy nie łatwiej byłoby gdzieś na etacie?
Chiński jest bardzo wdzięcznym językiem, ciekawym i według mnie łatwym, przynajmniej w mowie. Miałam zapytania ze strony lektorów tego języka, bo jest taka moda, ale... my stawiamy na jakość, nie na modę.

Krystyna Idzior: - Nigdy nie pracowałam na etacie, zawsze prowadziłam własną działalność. Kiedy się na to zdecydowałam, miałam już dwójkę małych dzieci, więc praca na swoim, w dowolnym wymiarze godzin była dla mnie dobrym rozwiązaniem. Zaczęło się od lekcji angielskiego dla dzieci. Zawsze lubiłam opiekować się dziećmi, lubiłam też je uczyć. Uczyłam angielskiego moją mamę, mojego brata, dzieci sąsiadów. W pierwszym roku działalności mojej szkoły językowej na zajęciach z angielskiego mieliśmy prawie 300 dzieci. To oznaczało, że nie jestem fantastką i istnieje realna potrzeba takich zajęć. Jednak kiedy wówczas, czyli kilkanaście lat temu, dzwoniłam do przedszkoli, żeby zaproponować zajęcia języka angielskiego dla przedszkolaków, to panie dyrektorki pytały, czy żartuję i odkładały słuchawkę. Nie było w tym czasie zajęć językowych dla tak małych dzieci, a tym bardziej przedszkoli z językiem angielskim. Dlatego sama postanowiłam je otworzyć. W 2001 roku to była nowość na rynku. Sama też bardzo lubię uczyć się języków obcych. Oprócz angielskiego znam też francuski, rosyjski - tak jak większość osób z mojego rocznika, niemiecki zdawałam na maturze. Znam też trochę chiński - to pamiątka z mojego pobytu, gdy byłam dzieckiem, z rodzicami na placówce w Szanghaju. Tam właśnie na własnej skórze odczułam, jak cenna jest dla dziecka wczesna nauka języka obcego. Dwujęzyczność w przedszkolu to jedno, ale chodziło mi też o placówkę z dużą liczbą ciekawych i rozwijających zajęć, takich, jakie chciałabym dla swoich własnych dzieci.

A o chińskim w przedszkolu nie myślała pani? To mogłoby przyciągnąć klientów?

- Chiński jest bardzo wdzięcznym językiem, ciekawym i według mnie łatwym, przynajmniej w mowie. Miałam zapytania ze strony lektorów tego języka, bo jest taka moda, ale... my stawiamy na jakość, nie na modę. Skupiamy się głównie na języku angielskim. Stwarzamy dwujęzyczne otoczenie, dając dziecku możliwość komunikacji z native speakerem, który jest obecny w przedszkolu przez kilka godzin dziennie. Z nim dzieci komunikują się tylko po angielsku, grają w gry, czytają wspólnie książeczki, uczestniczą w zajęciach językowych. Oczywiście można zaproponować dzieciom więcej języków obcych, gdyż umysł małego człowieka jest bardzo chłonny w wieku przedszkolnym. Jednakże czas spędzony w przedszkolu jest ograniczony, a przecież musimy realizować program wychowania przedszkolnego.
Trudno oderwać się myślami nawet na urlopie. Z jednej strony o czwartej nad ranem może to zaowocować świetnymi pomysłami na przyszłość, ale z drugiej strony dużym zmęczeniem.
Dzieci także muszą mieć czas na swobodne zabawy, własną aktywność, bieganie za mydlanymi bańkami i lepienie bałwana. Trzeba też spokojnie zjeść posiłek, odpocząć. We wszystkim trzeba zawsze zachować umiar i rozsądek. Niemniej wielojęzyczność bardzo rozwija, co zauważyłyśmy na przykładzie naszych zagranicznych przedszkolaków. Przez nasze placówki przewinęły się dzieci z całego świata: Włoch, Nowej Zelandii, Szwecji, Ukrainy, Rumunii i Hiszpanii. Te, które zostawały z nami dłużej niż tylko na wakacje, nauczyły się szybko mówić po polsku. Z sukcesem także uczestniczyły w zajęciach z angielskiego, a w domu porozumiewały się swoim ojczystym języku.

Co jest najtrudniejsze w takiej działalności?

- Myślę, że tak jak w każdej własnej działalności, najtrudniejsze jest to, że nie kończymy pracy wraz z zamknięciem drzwi do przedszkola. Trudno oderwać się myślami nawet na urlopie. Z jednej strony o czwartej nad ranem może to zaowocować świetnymi pomysłami na przyszłość, ale z drugiej strony dużym zmęczeniem.
Jednak życie weryfikuje, rodzice widzą i rozliczają z efektów. Za jednym zadowolonym rodzicem przychodzą następni - mówi Krystyna Idzior. Jednak życie weryfikuje, rodzice widzą i rozliczają z efektów. Za jednym zadowolonym rodzicem przychodzą następni - mówi Krystyna Idzior.

W pani sytuacji to grono klientów jest spore, bo i rodzice, i dzieci.

- Tak, i do tego wszyscy są wymagający. Ta działalność jest bardzo specyficzna, nie każdy może się tym zajmować. To muszą być osoby, które naprawdę są oddane, które lubią służyć innym ludziom. Swoje potrzeby zostawiamy w tyle, by dziecko stało się najważniejsze. Program edukacyjny to jedno, ale też trzeba czuwać, czy maluch dobrze zjadł, czy jest dopilnowany, czy jest zauważony. Czasem trzeba przytulić, pocieszyć, czasem wytłumaczyć. Oczywiście w przedszkolu ważne są zasady, których wszyscy się trzymają. Zresztą dzieci bardzo szybko do zasad się dostosowują, lubią je, bo czują się wówczas bezpiecznie. Jednak każde dziecko jest inne i o tym też trzeba pamiętać.

A rodzice?

- Trzeba bardzo dużo dyplomacji w relacjach z rodzicami. Oddają nam pod opiekę swój największy skarb, więc nic dziwnego, że mają duże oczekiwania. Chcą, aby był realizowany program, na który się umówiliśmy, ale także aby ich dzieci były zadbane, aby zaspokoić ich wszystkie potrzeby. Staramy się wsłuchiwać w ich uwagi i reagować. Nawet jeżeli coś wydaje nam się nierozsądne, to staramy się wysłuchać rodzica i dojść do porozumienia. Przykładowo kwestia spacerów w pochmurny dzień czy lepienia bałwana, gdy prószy śnieg. Troszcząc się o zdrowie naszych podopiecznych, stoimy na stanowisku, że dziecko powinno wychodzić na podwórko codziennie, o ile warunki nie są ekstremalne, czyli np. poniżej minus 15 stopni.
Zdecydowałam, że jak chcemy mieć dobre jedzenie, to sami musimy je przygotować. Kuchnia pracuje dla naszych trzech placówek.

O co najczęściej pytają rodzice na początku waszej współpracy?

- Niektórzy skupiają się na programie. Zwykle chcą, aby było jak najwięcej angielskiego. Innych interesują kwestie dotyczące bezpieczeństwa czy warunki sanitarne. Są też tacy, którzy cenią sobie, że jest mało dzieci w grupach. Zawsze przeglądają plan dnia, plan miesięczny. Pytają się też o kuchnię. Zależy im, żeby posiłki powstawały z dobrych, ekologicznych produktów. Zresztą właśnie z tego powodu w zeszłym roku otworzyliśmy własną kuchnię. Aby dziecko dobrze się rozwijało, musi się dobrze odżywiać, jeść surowe warzywa i owoce, pożywne zupy, kasze i ryby. Dieta wpływa także na odporność organizmu na infekcje. Dziecko dobrze odżywione mniej choruje.

Ale to jest zupełnie inna działalność biznesowa. Nie obawiała się pani?

- Lubię nowe wyzwania. Mieliśmy różne przejścia z firmami cateringowymi. Zwykle na samym początku bardzo się starają, a później, jak już złapią klienta, przestają i ze zdrowym żywieniem ma to niewiele wspólnego. Kiedyś zapytałam jednego z panów, dlaczego ten rosół jest taki żółty. Taki wszystkim smakuje - odpowiedział - ale mogę mniej Kucharka wsypać. Według niego rosół to woda, makaron i przyprawa Kucharek. Różne rzeczy tam pływały, ale jarzyn nie było. Zdecydowałam, że jak chcemy mieć dobre jedzenie, to sami musimy je przygotować. Kuchnia pracuje dla naszych trzech placówek. O gotowaniu dla dzieci trochę wiem, w końcu jestem mamą piątki dzieci. A tu chodzi o zdrową domową kuchnię, o domowe potrawy, smaczne zupy z dużą ilością warzyw, o rosół na indyczych skrzydłach. Poza tym miałam szczęście i trafiłam na świetną dziewczynę, też mamę licznej gromadki, bo czwórki dzieci, która gotuje dobrze i zdrowo. Na początku gotowałyśmy razem, bo uważam, że jak się coś zaczyna, to trzeba przejść przez wszystkie stanowiska. Jak się prowadzi własną firmę, trzeba być otwartym na nowe wyzwania. Trzeba być cały czas na bieżąco z nowinkami. Nie można wymyślić programu i trzymać się go latami. Trzeba też podnosić własne kwalifikacje. Od października np. zaczynam kolejne studia, tym razem oligofrenopedagogikę. Aby łatwiej i szybciej diagnozować dzieci z dysfunkcjami. Wczesna diagnoza i interwencja jest bardzo ważna.
Wolę wiedzieć, czego wymagać od ludzi. Wiem, jak się sprząta, wiem, jak się gotuje, jak się prowadzi zajęcia z dziećmi.

A nie łatwiej po prostu zatrudnić oligofrenopedagoga?

- Pewnie kiedyś zatrudnię, ale na początek wolę sama poznać daną materię. Trzeba wiedzieć, czego wymagać. Zawsze tak robiłam. Zresztą już ukończyłam specjalistyczny kurs w zakresie terapii i diagnozy dzieci ze spektrum autyzmu, poznałam też Metodę Krakowską w zakresie nauki czytania metodą symultaniczno-sekwencyjną, metody stymulacji procesów lewopółkulowych, które są tak ważne we wczesnym wspomaganiu dzieci z różnymi zaburzeniami. Mogłam uczyć angielskiego bez dyplomu, ale wolałam najpierw ukończyć studia z zakresu edukacji elementarnej z nauką języka angielskiego. Chciałam pogłębić wiedzę w tym zakresie, poznać różne spojrzenia na metodykę nauczania.

Od majstra do prezesa. Jednak większość przedsiębiorców woli jedynie zarządzać?

- Tak pani myśli? Jeżeli faktycznie tak jest, nie należę do tej większości. Wolę wiedzieć, czego wymagać od ludzi. Wiem jak się sprząta, wiem jak się gotuje, jak się prowadzi zajęcia z dziećmi. Mogę zastąpić każdego pracownika i często tak się dzieje.

Papiery, urzędy, podatki, ubezpieczenia? Jak z tym pani sobie poradziła?

- W tych sprawach nieoceniony jest mój mąż, który prowadzi biuro księgowe. Zresztą razem kończyliśmy Zarządzanie i Marketing na Politechnice Gdańskiej. Potem kończyłam też podyplomowe studia w Ecole Superieure de Commerce (Wyższa Szkoła Handlowa) w Rouen. Biznesowo jesteśmy więc przygotowani, bo i marketing był, i organizacja, jednak przyznam, że od papierów wolę trzymać się z daleka. W tym zakresie korzystam z pomocy męża, który jest specjalistą w tej dziedzinie.
Staram się być dobrym pracodawcą. Poważnych kłopotów nie miałam, ale zdarzały się przykre momenty.

Relacje z klientami to jedno, a relacje z pracownikami? Dobry zespół w tej branży to skarb?

- Tak to prawda. Teraz mamy naprawdę dobrą ekipę. Znamy się dobre kilka lat, znamy swoje oczekiwania, nadajemy "na wspólnych falach". Większość mojego zespołu, to trochę jak ja, pasjonaci. Jednak budowanie takiego zespołu trwało kilka lat. Na początku metodą prób i błędów. Teraz już wiem, że nie wszystko złoto, co się świeci. Staram się być dobrym pracodawcą. Poważnych kłopotów nie miałam, ale zdarzały się przykre momenty. Czasem już po miesiącu ktoś trafiał na zwolnienie i przebywał na nim do końca okresu próbnego. Pewnie chodziło o to, żeby mieć płacę, a nie pracę. Kiedyś dwie pracownice postanowiły odejść i założyć własne przedszkole. Oczywiście miały do tego prawo, każdy ma swoją drogę. Jednak postanowiły iść trochę na skróty i... zabrać ze sobą moich klientów. Robiły to w bardzo nieładny i nieuczciwy sposób. To był trudny moment. Ostatecznie ich placówka nie przetrwała nawet roku. W przedszkolach pracują praktycznie same kobiety, często młode, które zakładają rodziny. Kochają dzieci, więc często szybko mają swoje. Obecnie pięć moich nauczycielek przebywa na urlopie macierzyńskim, wychowawczym. Trzeba być i na to przygotowanym i w razie potrzeby szukać zastępstwa. Takie jest życie.

Panowie się nie zdarzają?

- Panowie nie zgłaszają się do tej pracy, chyba, że do roli lektorów języka. Przez trzy miesiące pracował z nami Roman z Nowej Zelandii. Grał na skrzypcach, dzieci go bardzo lubiły, ale widać było, że nie jest mu łatwo. Przez kilka lat pan Ludwik prowadził u nas zajęcia z rytmiki. Świetnie sobie radził. Jednak odszedł na emeryturę. Od września rozpoczynamy współpracę z panem Kamilem, który pięknie śpiewa barytonem, gra na pianie i na gitarze. Mamy nadzieję, że ta współpraca będzie dłuższa.

A lęk przed odpowiedzialnością? Czasem trzeba zmierzyć się ze zranionym kolanem.
Przez lata udawało się bez kredytów. Ostatnio zdecydowałam się na leasing, bo trzeba było wyposażyć kuchnię, a profesjonalny sprzęt jest bardzo drogi.

- Staramy się zapewnić bezpieczeństwo dzieciom. Nasze placówki mają wszelkie zabezpieczenia, odbiory straży pożarnej i Sanepidu. Jednak zawsze może się coś zdarzyć. Dlatego oprócz tego jak nauczyć dziecko literek czy zachęcić do zabawy, wiemy także, jak zabezpieczyć ranę. Wszyscy pracownicy przeszli kurs pierwszej pomocy. To też jest częścią naszej pracy.

Pewnie po każdym kolejny przypadku ujawnionym w mediach, o opiekunkach i przedszkolankach znęcających się nad dziećmi, czujność rodziców rośnie?

- Na szczęście nie odbija się to na całej branży. To są straszne przypadki, ale nie ma ich też tak wiele. Do tej pracy nie mogą trafiać osoby przypadkowe. Dlatego mam długi i bardzo staranny proces rekrutacji. Liczę też na czujność zaufanej kadry. Złych intencji nie da się długo ukrywać. Ile można udawać?

Co pani myśli o monitoringu w placówkach dla dzieci?

- Planujemy założenie monitoringu. Chodzi o nasze potrzeby. W sytuacji, gdy coś się wydarzy i nie wszystko jest jasne, bo nie ma świadków, można dociec, co się stało. Monitoring może być też pomocny w diagnostyce. W każdej grupie trafia się czasami dziecko z jakąś dysfunkcją, problemami w zachowaniu. Są dzieci, które ładnie pracują indywidualnie z nauczycielem, ale mają problemy w grupie rówieśników. Nagrania z monitoringu, które można na spokojnie przeanalizować, mogą pomóc w razie wątpliwości co do problemów rozwojowych u dzieci.
Obawiam się konkurencji, jak każdy prowadzący biznes. Staram się jednak konkurować jakością.

Podstawowym pytaniem dla każdego początkującego przedsiębiorcy jest to, skąd wziąć pieniądze na start. Jak pani sobie poradziła?

- Przez lata udawało się bez kredytów. Ostatnio zdecydowałam się na leasing, bo trzeba było wyposażyć kuchnię, a profesjonalny sprzęt jest bardzo drogi. Wcześniej rozwijaliśmy się na tyle powoli, że udawało się z własnych środków. Poza tym mój mąż w wielu sprawach mi pomagał, jako tzw. złota rączka.

Okazuje się więc, że utalentowany współmałżonek jest doskonałym wsparciem, nawet lepszym niż kredyt?

- Tak. Dzięki mężowi udawało się zaoszczędzić, bo wiele rzeczy robił sam. Zresztą pierwszą stronę internetową naszego przedszkola też przygotował mój mąż. Potem chciałam ją unowocześnić, powierzyłam to specjaliście i... ostatecznie kolejną znów zrobiliśmy sami.

Przez ostatnie lata pojawiła się duża konkurencja na rynku. Powstają placówki publiczne i wiele prywatnych. Jak sobie radzić?

- Obawiam się konkurencji, jak każdy prowadzący biznes. Staram się jednak konkurować jakością. Trzeba rzetelnie realizować program, starać się go udoskonalać i uatrakcyjniać. Ważna jest bogata oferta edukacyjna, ale przede wszystkim ważne jest konsekwentne i rzetelne jej realizowanie. Na stronie internetowej można napisać wszystko.

Chiński, joga i garncarstwo...

- Tak. Jednak życie weryfikuje, rodzice widzą i rozliczają z efektów. Za jednym zadowolonym rodzicem przychodzą następni. Na to się pracuje latami. Placówkę w Gdańsku prowadzę od trzech lat i dopiero teraz mam komplet. Zwykle dwa, trzy lata trzeba poczekać.
W tym roku mieliśmy kuchenne rewolucje, więc na ten rok na razie nie planuję kolejnych inwestycji. A w przyszłości, zobaczymy co czas przyniesie.

A lokalizacja? Nowe osiedla czy sąsiedztwo biurowców?

- Pierwsze przedszkole powstało w 2001 roku w Gdyni. Nie było konkurencji, więc wybór był związany głównie z bliskością naszego miejsca zamieszkania. Druga placówka powstała w Kacku w Gdyni i jest w sąsiedztwie dużych osiedli mieszkaniowych. Placówka w Gdańsku powstała, ponieważ zwrócił się do mnie deweloper budujący osiedle.

Deweloper? Jak panią znalazł?

- Przez wasz portal, czyli Trojmiasto.pl. Prezes firmy budowlanej dowiedział się, że mamy już dwie placówki od lat, a zależało mu na kimś z doświadczeniem. Miało powstać coś, co się utrzyma.

Prowadzi pani trzy przedszkola i jedną kuchnię, czy będą kolejne placówki?

- W tym roku mieliśmy kuchenne rewolucje, więc na ten rok na razie nie planuję kolejnych inwestycji. A w przyszłości zobaczymy, co czas przyniesie. Na razie duża rodzina, trzy placówki przedszkolne oraz kuchnia nie dają mi się nudzić.

Podobno najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Zdecydowanie lepiej słuchać mądrych rad. Własny biznes to często trudny kawałek chleba, ale - jak postaramy się pokazać - warto spróbować. Dla tych, którzy wolą rady rozpoczynamy nasz cykl rozmów z doświadczonymi przedsiębiorcami - "Jak to jest na swoim". Co tydzień garść nieocenionej wiedzy od praktyków w biznesie.

Miejsca

Opinie (31) 4 zablokowane

  • kiedy powstanie drugi żłobek w Gdyni i czwarte przedszkole?? (3)

    • 9 3

    • najpierw kosmodrom

      najpierw kosmodrom

      • 12 3

    • (1)

      A dzieci jakoś się tam rodzą i chowają, a ludzie z całej Polski chętnie osiedlają się w Gdyni. Ehhh oni to robią na złość :/

      • 1 4

      • kto się osiedla?? w ostatnich dwóch latach uciekło z Gdyni około 10 tysięcy ludzi!!!

        • 12 1

  • Gratuluję

    Gratuluję sukcesu i życzę wszystkiego dobrego na przyszłość.
    Aż miło się czytało.

    • 34 8

  • nauka w przedszkolu to ściema

    karate, angielski i inne pierdoły, wszystko dodatkowo płatne. Okazuje się że płaci się za wirtualne zajęcia prowadzone przez ... przedszkolankę.
    Krva niech jeszcze ich uczy teorii skoków spadochronowych.
    Dodam że nie piszę o przedszkolu z artykułu.

    • 31 9

  • Gratuluję...

    i dalszych sukcesów życzę.

    • 9 6

  • (2)

    Jest nadzieja ze w tym przedszkolu nauczyciele pracują w dobrych warunkach tj. Na umowę o prace, są na karcie nauczyciela, skoro to wieloletnia kadra.
    Często jest tak, ze dzieci maja wszystko najatrakcyjniejsze w przedszkolach, ale kosztem pracownikow, którzy pracują za grosze i na śmieciowkach. Wystarczy na tym portalu wejść w dział ogłoszeń i obserwować przez trzy miesiące. Od dawna notorycznie pojawiają się ogłoszenia dla personelu w tych samych przedszkolach, innych placówkach edukacyjno-wychowawczych. To o czymś świadczy.
    Przepraszam za brak polskich liter.

    • 16 4

    • (1)

      Karta nauczyciela w prywatnej placówce. Chyba na księżycu.

      • 14 0

      • Można. Można zatrudniać na kartę nawet jeśli etat jest 40h/tydzień.
        najlepsze, że coraz częściej widać ogłoszenia, że szukają nauczycieli wychowania przedszkolnego i wspomagającego w jednym. Dwie prace, a pensja jedna. Albo pomoc nauczyciela na papierze, a w rzeczywistości nauczyciel wspomagający.
        nie dajcie się ludzie w konia robić.

        • 1 1

  • Pani Krystyno (1)

    Jednak diagnozę i terapię proponuję zostawić specjalistom, bo po zarządzaniu, oligo i kursie - słabo to widzę.

    • 37 2

    • 15 lat pracuje w szkole i mam skończona w międzyczasie oligo i tylko lata doświadczenia pozwalają mi diagnozowania .Wiele zapewne jeszcze przedemna .Prowadząc 3 przedszkola ,mając kontakt z dziećmi powinno się już nabyć metoda obserwacji pewne umiejętności. Kurs czy studia to tylko papierek .
      nie krytykuje ale zwracam uwagę ze wiele jest przedszkol o podobnym profilu dzialnosci czyli ze zwiększoną ilością zajęć np angielskiego.

      • 4 0

  • Jest przedszkole w Gdańsku w tej chwili od 16 lat prywatne wcześniej państwowe które jest przedszkolem językowym więc to o którym mowa w artykule to kopia przedszkola z Moreny i nie jest prawdą że było innowacyjnym pomysłem

    • 10 7

  • A co to za problem mieć dużo dzieci o otworzyć własną działalność de facto związaną z dziećmi? Trochę kaski, jaj i wystarczy. Wiele jest takich babek, ale pewnie nie każda jest znajomą 'intelygencji' z trojmiastopl

    • 6 13

  • (1)

    Hmm niestety prywatne przedszkola rządzą się swoimi prawami niestety nie zawsze jest tak pięknie kolorowo. Ten kto pracował albo miał styczność z osobą która pracuje w takim przedszkolu napewno wie o czym mówię. Państwowe to państwowe tam nie ma czasu na sciemnianie rodzicom przedstawia się wszystko jasno nie ukrywa czasem ze czegoś nie ma bo nie ma po prostu na to kasy. Jak dla mnie to prywatne to jest mydlenie oczu co to nie mają a w efekcie Panie robią wszystko ciągła rotacja śmieciowe umowy oczywiście nie mam na myśli tego przedszkola bo w każdym jest inaczej ale jest jedna zasada wyścig szczurów :)

    • 18 1

    • Dokładnie.
      Śmieszą mnie ogłoszenia typu pomoc nauczyciela z językiem angielskim. To do sprzątania potrzeba angielskiego? Nie nie.. tak naprawdę pomoc naucza angielskiego, ale pensję i papiery ma jako woźna!!! To samo nagminnie się dzieje z nauczycielami wspomagającymi, którzy pracują jako asystenci, pomoc, pozbawieni kompetencji nauczycielskich, a wykonują ciężką robotą zgodnie z założeniami orzeczeń o niepełnosprawności!!! Kiedy ktoś się za to weźmie? To rozbój w biały dzień, wyzyskiwanie się pracownikami. Oczekuje się kilku specjalizacji, papierów, kursów (nie wiadomo po co, bo umiejętności się nabywa na studiach), w zamian za minimalną pensję.

      • 11 0

  • Proszę się nie gniewać, ale rosół na indyczych skrzydłach---to nie prawdziwy rosół (2)

    • 13 3

    • Ale indyk jest droższy niż kurczak,więc szacun

      • 3 2

    • Oczywiście, że nie, prawdziwy jest na kostce rosołowej...

      • 7 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Sławomir Kądziela

Od 2008 roku związany z rozwojem usług inżynierskich, serwisowych i informatycznych SESCOM SA...

Najczęściej czytane