• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Książka jest jak dziewczyna. Musi się wystroić i wymalować

Robert Kiewlicz
8 listopada 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 
Władysław Chumowicz, na zdjęciu z synem Markiem, od 66 lat zajmuje się introligatorstwem, i jak sam twierdzi ma jeszcze tyle energii, że chciałby stworzyć Gdańską Szkołę Introligatorstwa. Władysław Chumowicz, na zdjęciu z synem Markiem, od 66 lat zajmuje się introligatorstwem, i jak sam twierdzi ma jeszcze tyle energii, że chciałby stworzyć Gdańską Szkołę Introligatorstwa.

Władysław Chumowicz przepracował w zawodzie introligatora 66 lat, a w tym roku skończył lat 81 i choć wiek osiągnął słuszny, to ma taką energię do życia, że trudno mu usiedzieć w miejscu. Stale coś zmienia, remontuje, dyskutuje z klientami swojej pracowni i przyjmuje zbyt wiele książek do oprawy - bo jak sam twierdzi, odmówić nie potrafi. Chce także uchronić introligatorstwo dla przyszłych pokoleń i marzy mu się Gdańska Szkoła Introligatorska.



Mistrz introligatorski, Władysław Chumowicz, pracuje w tym fachu od 15 roku życia. Jego obecna firma istnieje od 1967 roku, a jak sam twierdzi zabawia się w introligatorstwo od roku 1950. Choć nie pochodzi z rodziny rzemieślniczej, a pracy nauczył się tuż po II wojnie światowej w domu dziecka, został jednym z najlepszych introligatorów w Trójmieście. Niestety też jednym z ostatnich.

- W 1945 roku przyjechaliśmy z lubelskiego do Gdańska. Wcześniej mieszkaliśmy na wsi, w dużej odległości od Lublina, w miejscowości Majdan Tuczępski. Moja mama umarła kiedy miałem pięć lat. Ojciec walczył z Niemcami w partyzantce. Kiedy wojna się kończyła, ojciec podjął decyzję o wyjeździe na Wybrzeże. Kiedy dotarliśmy do Gdańska, to na Helu i w okolicach Gdyni trwały jeszcze walki - wspomina Władysław Chumowicz. - Szczęśliwie spotkaliśmy człowieka z Warszawy, który zainteresował się naszą sytuacją i pokazał nam wolne mieszkanie na ul. Chopina zobacz na mapie Gdańska. To był malutki pokoik, a właściwie wnęka.
Ojciec pana Władysława nie miał jednak zamiaru osiąść w Gdańsku.

- Bardzo chciał iść na gospodarkę. Nawet skądś wytrzasnął konia i cudem dostał przydział na gospodarstwo na Wiślince. Do dzisiaj zachodzę w głowę, jak to się mu udało - mówi Chumowicz. - Duże gospodarstwo poniemieckie zostało podzielone między dwie osoby. Zamieszkaliśmy razem z sąsiadem. Znalazł się nawet ogromny traktor na metalowych kołach marki Lansburg. Na gospodarce zebraliśmy pierwsze zboże, które ojciec sprzedał na rynku w Gdańsku. Przywiózł stamtąd beczkę śledzi. Zatruły się nimi trzy osoby - mój ojciec, nasz sąsiad oraz jego syn, który w mundurze przyjechał na przepustkę z wojska, aby pomóc przy zbiorach. Śledzie były zatrute i wszyscy trzej zmarli. Tak się skończyło nasze gospodarowanie i w 1947 roku, jesienią, zabrano mnie do domu dziecka w Łapinie.
Introligatorstwo w domu dziecka

- Będąc w domu dziecka uczęszczałem do szkoły. W międzyczasie w Sztumie otwarto ośrodek dla dzieci, w którym w jeden rok kończyło się dwie klasy. Wszystko po to, aby jak najszybciej dzieci kończyły edukację i mogły nadgonić lata zmarnowane podczas okupacji. Przeniosłem się tam. Dzieci było tam bardzo dużo. Prawie 200 osób, w większości dzieci Sybiraków - mówi Chumowicz.
W ośrodku powstaje pomysł na zajęcia praktyczne - fotografika, krawiectwo, szewstwo i introligatorstwo. Jak twierdzi Władysław Chumowicz, od razu go jakoś tak ciągnęło do tego introligatorstwa, a że miał szczęście do instruktorów nauki zawodu, szybko "wsiąkł" w ten fach. Kiedy budynek szkoły przejęło wojsko, na początku lat 50. XX wieku, warsztat introligatorski i dom dziecka zostały przeniesione na Orunię, w Gdańsku.

- Uczyłem się tam do 1953 roku. To były lata 50., wszystkiego brakowało. Co byśmy nie zrobili w tych warsztatach, to wszystko do razu schodziło. Robiliśmy zeszyty 100-kartkowe formatu A4 i A5, teczki tekturowe w tysiącach sztuk. Część naszych wyrobów sprzedawał sam dom dziecka. Jednak w końcu przy domu dziecka powstaje Młodzieżowa Spółdzielnia Pracy. Zatrudniano coraz więcej ludzi, nie tylko wychowanków domu dziecka. Nasza spółdzielnia połączyła się z inną spółdzielnią i powstał Wełno-Karton. Wytwarzaliśmy dodatkowo pudełka do butów czy opakowania z falistej tektury. Jak to kiedyś często bywało, spółdzielnie łączyły się z innymi podmiotami, aż postał moloch o nazwie Nowator. Ta spółdzielnia była we wszystkich powiatach, w każdym małym miasteczku miała swój odział. Tam przepracowałem do 1967 roku - dodaje Chumowicz.
Własny zakład i znajomość z generałem

- W międzyczasie, zaraz po opuszczeniu domu dziecka, musiałem odbyć służbę wojskową. Szedłem tam na dwa lata, odbyłem jednak tylko 1,5 roku. Początkowo byłem w batalionie wartowniczym, kiedy wyszło na jaw moje wykształcenie, to szybko zabrano mnie do wojskowej drukarni. Tam to już miałem labę. Dla samego generała, dowódcy okręgu pomorskiego Zygmunta Huszczy oprawiałem bardzo dużo książek. Muszę przyznać, że dzięki temu miałem w wojsku całkiem dobrze - dodaje Chumowicz.
W latach 60. XX w. Władysław Chumowicz postanawia rozstać się ze spółdzielnią i otworzyć własny zakład rzemieślniczy.

- Zrobiłem dyplom czeladnika w rzemiośle introligatora. Po tylu latach pracy nie było to dla mnie zbyt trudne. Nie miałem jednak jeszcze dyplomu mistrzowskiego, a chciałem otworzyć własny warsztat. Jako, że miałem już ponad 17 lat doświadczenia w zawodzie to dostałem dyspensę z zastrzeżeniem, że nie mogę mieć ucznia. Napisałem podanie o lokal i dostałem miejsce na ul. Straganiarskiej zobacz na mapie Gdańska w Domu Mrongowiusza - mówi Chumowicz. - Lokal był zaniedbany, na początek jednak nie mogłem zbyt marudzić. Roboty nie brakowało i zakład coraz lepiej prosperował. Na górze harcerze mieli swoje pomieszczenia, a ja warsztat na parterze. Dom Mrongowiusza miał być jednak poddany gruntownemu remontowi. Musiałem się więc wynieść. Przez jakiś czas wynajmowałem pomieszczenie od innego rzemieślnika w okolicach Teatru Wybrzeże.
Tułaczka zmęczyła jednak pana Władysława. Znów zaczął szukać własnego lokalu.

- Jak raz, kierownik ADM-u robił u mnie jakieś oprawy. Zapytałem się go o możliwości przydziału lokalu. Szczęśliwie był wolny lokal we Wrzeszczu. Była to suterena przy ul. Do Studzienki zobacz na mapie Gdańska - jeden pokój z kuchnią. Klienci marudzili, że lokal mały i w piwnicy. Jednak, odpowiadałem im, że lokal może i niezbyt łady, ale nasze produkty piękne - wspomina Chumowicz. - Za naszą kamienicą stała dobudówka, taka mała ruinka zobacz na mapie Gdańska. Stale tam kogoś zalewało. Lokatorzy się stamtąd wyprowadzili. Ustaliłem, że w zamian za remont będziemy mogli się tam przeprowadzić. Rok czasu remontowaliśmy budynek - zbijaliśmy tynki, wycinaliśmy po kolei kolejne cegły, cały budynek musieliśmy okopać i zalać specjalnym cementem.
Książki oprawione przez Władysław Chumowicza wysyłane są na cały świat. Są m.in. w Australii i w Kanadzie. Jedną z nich otrzymał też w prezencie papież Franciszek. Okolicznościowe pudełko stworzone w zakładzie trafiło natomiast w ręce ambasadorach Chin w Polsce. Książki oprawione przez Władysław Chumowicza wysyłane są na cały świat. Są m.in. w Australii i w Kanadzie. Jedną z nich otrzymał też w prezencie papież Franciszek. Okolicznościowe pudełko stworzone w zakładzie trafiło natomiast w ręce ambasadorach Chin w Polsce.

Książka musi wyglądać pięknie

Od tego czasu w dobudówce, która stoi w podwórku przy ul. Do Studzienki 24 mieści się zakład o nazwie Introligatornia, a w prowadzeniu biznesu panu Władysławowi pomaga syn Marek. Introligatornia Chumowiczów jest jednym z ostatnich tego typu zakładów w Trójmieście.

- Nie ma już prawie zakładów introligatorskich. Zostałem jednym z nielicznych. Od lat nie ma też uczniów. Nawet się nikt nie zapyta i nie zadzwoni. Są oczywiście liczne firmy, ale robią co najwyżej okładki, a co to jest za introligatorstwo, kiedy nie potrafią zrobić książki w skórze z wytłoczeniami, z klamerkami i narożnikami, wysadzanych rzeźbionymi bursztynami. To nie jest to samo - mówi Chumowicz. - Trzeba po prostu chcieć i choć nie lubię tego słowa, pokochać tę pracę. Ja poświęcam na wszystko bardzo dużo czasu. To nie jest praca jak w fabryce, nie ma podbijania karty i wyjścia do domu.
Oprawy książek tworzone w zakładzie introligatorskim Władysława Chumowicza to małe arcydzieła. Bogato zdobione, złocone i oprawione najczęściej w skórę cielęcą.

- Gdzie tam ze mnie artysta, szkoły plastycznej nie kończyłem - obrusza się Chumowicz. - Trzeba mieć po prostu poczucie smaku. Choć namawiano mnie, aby zrobić dyplom szkoły rzemiosł artystycznym. Tylko po co mi to, jeśli ja takie rzeczy robię i bez dyplomu?
W zakładzie Chumowicza oprawia się książki, prace dyplomowe w sztywne i miękkie oprawy, dzienniki urzędowe, ale także tworzy pudełka do medali czy księgi pamiątkowe. Książki oprawione przez Władysław Chumowicza wysyłane są na cały świat - są m.in w Australii czy Kanadzie. Jedną z nich otrzymał też w prezencie papież Franciszek. Okolicznościowe pudełko stworzone w zakładzie trafiło natomiast w ręce ambasadorach Chin w Polsce.

- Książka musi być jak dziewczyna, która kiedy gdzieś się wybiera to musi się wystroić i wymalować. Zawsze przyjmuję klientów. Nie potrafię im odmówić. Choć staram się nie zagubić w tych wszystkich książkach - mówi Chumowicz. - Zrobienie książki w skórze z tłoczeniami i zdobieniami zajmuje dosyć dużo czasu. Dopiero na targach książki we Frankfurcie dowiedziałem się, jak duże pieniądze płaci się za takie usługi na Zachodzie. Najtrudniejsze jest jednak nie samo zdobienie książek, ale reperowanie tych zniszczonych. Niektórych książek nie naprawia się w całości i nie usuwa wszystkich elementów - nawet, jak są zniszczone. Książka musi zachować swoją starość i historię. W końcu ten, który zaprojektował okładkę też się nad tym napracował.
Powstanie szkoła introligatorska?

W starej kamiennicy przy ul. Do Studzienki, do której przylega zakład introligatorski, Władysław Chumowicz chciałby otworzyć Gdańska Szkołę Introligatorską. Budynek jest zdewastowany, a w niektórych pomieszczeniach zawalił się nawet sufit.

- To jest taki ładny budynek. Chciałbym go odbudować. Pisałem już w tej sprawie do władz miasta. Nie chcę oczywiście nic za darmo. Mam 81 lat,a 66 nieprzerwanie pracuję i lekarzy bardzo rzadko odwiedzam, to co to dla mnie dom odbudować, jak ja mam taką energię do życia - dodaje Chumowicz.
Rzemiosło to działalność gospodarcza od wieków pozostająca w bliskości a czasem nawet w zażyłości z obiorami usług czy produktów. To często firmy rodzinne o wielowiekowej, ciekawej a często i trudnej historii. O tym jak ważne są dla nas zakłady rzemieślnicze działające od lat w naszym sąsiedztwie przekujemy się zazwyczaj kiedy zaczyna nam ich brakować. Kiedy nie ma nam kto naprawić zepsutego obcasa, uszyć nietypowej garsonki, czy naprawić komina. W cyklu "Rzemiosło" chcemy ocalić przed niezapomnienie trójmiejskich rzemieślników.

Cykl "Rzemiosło" został w 2019 roku nagrodzony w konkursie im. Władysława Grabskiego zorganizowanym przez Narodowy Bank Polski.

Miejsca

Opinie (21) 1 zablokowana

  • Polecam

    Oprawiałam tam swoja pracę magisterską. Szybko, tanio, fachowo. A sam zakład? Jak się tylko wchodzi czuć ducha książek. Tam jest atmosfera, jak nigdzie indziej. Tam trzeba po prostu pójść to poczuć samemu :)

    • 52 0

  • wow

    Fajny artykuł ...Tez jestem z zawodu Introligatorem i doskonale wiem ze jest to zawód na wymarciu a szkoda bo biorąc książkę czy też inne dokumenty oprawione tak pięknie to sama przyjemność ... heh z chęcią bym przyszła do Was panowie i zobaczyłabym czy jeszcze cokolwiek pamiętam ,uczyłam sie na Miszewskiego bo tam była takowa szkoła z tym zawodem ... Pozdrawiam Was i zdrówka Wam życzę !!!

    • 41 0

  • Wspaniali ludzie

    Często korzystam z usług panów Władka i Marka z introligatorni. Wykonują wspaniałe rzeczy. Jako modelarz okrętów korzystam z usług wycinania z drewna wręg do budowanych okrętów. Aktualnie buduję okręt admiralski I klasy Cara Piotra I. Ostatnio też oprawiali mi w skórze dzieła Adama Mickiewicza wydane w Nowogródku w 1932 roku. Książka cudem przywieziona z Wilna, a oprawa w skórze to arcydzieło. Pozdrawiam Panów, życząc budowy nowego pięknego lokalu na introligatornię. Może władze Gdańska pomogą w tej sprawie, bo Pan Władek ma nawet wybrany budynek (ruinę przy targowisku we Wrzeszczu) który chciałby wyremontować z przeznaczeniem na introligatornię.

    • 30 0

  • Piękna historia, pozdrawiam

    • 22 1

  • Panie Władysławie ! (1)

    Robi Pan coś wspaniałego ! Brawo !

    • 27 1

    • OK, brawo brawo, ale człowieku, litości!

      Nie stawiaj spacji przed znakiem interpunkcyjnym!!!
      Jesteś debilem czy jak??

      • 0 2

  • A ja tam zlecałam usługę naklejania na karton oryginalnych, dużych plakatów z lat 80.

    Wybrałam zakład zupełnie losowo - z książki teleadresowej. Nie zdawałam sobie sprawy z tak ciekawej historii jej właściciela, tym bardziej cieszę się teraz, że poznałam to klimatyczne miejsce, a plakaty z idolem mojego dzieciństwa - malutkim Belgiem Gastonem Rahier na wielkim czerwono-białym BMW z Rajdu Paryż Dakar '85 i Rajdu Faraonów '85, później oprawione w antyramy zdobią zdobią ścianę.

    • 19 0

  • Z olbrzymią przyjemnością zostanę pierwszym uczniem takiej szkoły. (1)

    Pozdrawiam i czekam na pierwsze zajęcia!

    • 21 0

    • i również

      Dobra idea!

      • 1 0

  • Życzę powodzenia

    i pogody ducha

    • 17 0

  • Wielokrotnie korzystałam z usług tego zakładu, jestem pod wrażeniem zaangażowania i profesjonalizmu. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.

    • 15 0

  • ciekawa historia :)

    no i super puenta dzisiejszego sztucznie napędzanego pędu za edukacją i dyplomami ;)

    "Choć namawiano mnie, aby zrobić dyplom szkoły rzemiosł artystycznym. Tylko po co mi to, jeśli ja takie rzeczy robię i bez dyplomu?"

    • 26 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Grzegorz Bierecki

Grzegorz Bierecki urodzony 28 października 1963 roku. Od 1990 prezes Fundacji na Rzecz Polskich...

Najczęściej czytane