• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Na swoim. Agencja reklamowa według przepisu Magdaleny Rudzińskiej-Młynarskiej

Wioletta Kakowska-Mehring
30 listopada 2018 (artykuł sprzed 5 lat) 
W marketingu internetowym efektywność jest policzalna niemal w stu procentach, to są liczby których nie da się oszukać. Nie ma tu miejsca na dywagacje, czy kampania jest dobra czy słaba - to po prostu widać na wykresach - mówi Magdalena Rudzińska-Młynarska. W marketingu internetowym efektywność jest policzalna niemal w stu procentach, to są liczby których nie da się oszukać. Nie ma tu miejsca na dywagacje, czy kampania jest dobra czy słaba - to po prostu widać na wykresach - mówi Magdalena Rudzińska-Młynarska.

O tym, że reklama jest skuteczna, gdy jest poparta analizą, bo to praca na liczbach, a nie odczuciach i obrazkach, że "samotność na szczycie", nawet gdy jest to całkiem niewysoki szczyt, bywa męcząca, a także o tym, że dobra materialne nie są najważniejsze, bo... tak wychodzi z obliczeń rozmawiamy z Magdaleną Rudzińską-Młynarską, właścicielką firmy Avocado Grupa Reklamowa. W poprzednim odcinku "Jak to jest na swoim" rozmawialiśmy ze Stefanią Stachowską i Michałem Stachowskim, producentami kremów naturalnych Zaspa. Kolejny wywiad już za miesiąc.



Dlaczego Avocado?
Nie miałam za bardzo pomysłu, jak zdobywać klientów. Pamiętam, że marzyłam o tym, żeby mój telefon stale dzwonił. Dziś trudno mi w to uwierzyć.

Magdalena Rudzińska-Młynarska: - Ponieważ jest na "A", a ja zakładałam firmę w czasach książek telefonicznych. Chodziło o to, żeby być na początku listy (wtedy wiele ogłoszeń zaczynało się od "Aaaaaby kupić..."). Wymyśliłam wówczas kilkanaście górnolotnych nazw, typu Arteria, Adagio i byłam bardzo rozczarowana, że nikomu oprócz mnie się te pomysły nie podobają. Któregoś dnia znajomy dał mi do spróbowania awokado i... polubiłam je. Ciekawy smak, wówczas bardzo egzotyczny i wdzięczne brzmienie. Ta nazwa intrygowała, zwłaszcza w czasach, w których królowały waldeksy i zbych-budy. Dobra nazwa powinna być prosta i łatwa do zapamiętania. Ta była również świeża. Nazwy przekombinowane lub powstające przez połączenie imion właścicieli są kuszące, ale wychodzą z tego najczęściej łamańce, które są kompletnie nie do zapamiętania.

Od kiedy jest pani "na swoim"?

- Prawie od zawsze, bo miałam zaledwie 23 lata jak założyłam działalność. To było ponad 17 lat temu. Na etacie byłam krótko. Jako bardzo młoda osoba przez dwa lata pracowałam w restauracji. Tam nauczyłam się angielskiego, ale nie tylko. Właścicielami byli obcokrajowcy, nie mówiący po polsku. Zatem - oprócz chodzenia z tacą - pomagałam im także załatwiać formalności: sprawy księgowe, urzędowe (najtrudniejsze były formularze GUS), wizy dla pracowników, rekrutacje, a przy okazji uczyłam się prowadzenia małego przedsiębiorstwa. Nie płacono mi za to dodatkowo, ale dla mnie oznaczało to pewien progres. Nadal wolę podejmować nowe wyzwania niż zarabiać w sposób rutynowy, niezależnie od profitów. Kilka osób które tam pracowały razem ze mną, jako kelnerzy czy kelnerki, po kolejnych 10 latach spokojnie robiło to samo z równą satysfakcją. Ja tak nie potrafię.

Kolejny krokiem była własna firma.
Stabilność udało mi się uzyskać po roku czy dwóch, gdy nawiązałam współpracę ze spółką, którą prowadził znajomy
.
- Odejście z restauracji to nie była łatwa decyzja, bo ta praca zapewniała mi finansową niezależność. Bardzo wcześnie zamieszkałam sama - już jako osiemnastolatka. W tamtych czasach było to jedno z niewielu zajęć, dzięki któremu w tym wieku i bez szczególnych kwalifikacji mogłam zarobić na wynajem mieszkania i życie na normalnym poziomie, bo razem z napiwkami zarabiałam około czterokrotność ówczesnego minimalnego wynagrodzenia. Jednak już po roku zaczęłam się tym zajęciem nudzić, a po dwóch miałam zupełnie dość. Z restauracji trafiłam na ponad pół roku do jednej z pierwszych w Trójmieście firm, zajmujących się tworzeniem stron internetowych - także prowadzonej przez obcokrajowca. Młody francuskojęzyczny szef brutalnie zderzył się z polskimi realiami i wkrótce zamknął działalność. Mnie jednak się spodobała ta branża i trudno mi się było pogodzić ze zmianą. Mój chłopak był grafikiem komputerowym. Jeszcze jak pracowałam w restauracji to robiliśmy razem wizytówki i ulotki reklamowe. Wybór branży był zatem naturalny. Odkupiłam od byłego szefa aparat cyfrowy - wówczas cud techniki, wyremontowaliśmy budynek gospodarczy i tak się to zaczęło. W wieku 23 lat miałam kilkuletni staż pracy, ale żadnego konkretnego wykształcenia, więc miałam dwa wyjścia: albo pójść gdzieś do pracy za niewielkie pieniądze na mało ciekawe stanowisko, albo zrobić coś swojego. Wybrałam to drugie rozwiązanie. Wykształcenie uzupełniałam później.

Jaki były te początki?

- Nie miałam za bardzo pomysłu, jak zdobywać klientów. Pamiętam, że marzyłam o tym, żeby mój telefon stale dzwonił. Dziś trudno mi w to uwierzyć. W urzędach było wtedy o wiele trudniej cokolwiek załatwić niż dziś. Teraz osoby pracujące w UM, ZUS czy US są zwykle miłe, pomocne i otwarte na kontakt. 17 lat temu przedsiębiorca często czuł się w urzędzie jak podejrzany element, nieudacznik i natręt. Nieumiejętność samodzielnego wypełnienia wielostronicowego formularza, z użyciem przeróżnych kodów i nieużywanych na co dzień sformułowań, była traktowana jak analfabetyzm. Najtrudniej jednak było znaleźć pieniądze na comiesięczne składki ZUS. Zwłaszcza pierwszy rok był trudny. Co miesiąc przed 10. ten sam problem. To był największy stres tamtego czasu i główny koszt.
Już nie pytaliśmy, czy klient woli stronę www zieloną czy różową, tylko pytaliśmy, do czego jej potrzebuje (...)

Wówczas nie było ulg dla początkujących czy unijnych programów.

- Niczego takiego nie było, młodzi przedsiębiorcy walczyli o przetrwanie samodzielnie. Stabilność udało mi się uzyskać po roku czy dwóch, gdy nawiązałam współpracę ze spółką, którą prowadził znajomy. Zajmowaliśmy się głównie przygotowywaniem i zlecaniem materiałów do druku: zbieraliśmy zamówienia, przygotowywaliśmy projekty i zlecaliśmy produkcję w zaprzyjaźnionych drukarniach w dobrej cenie. Taniej było wydrukować cztery ulotki razem niż każdy nakład osobno, więc tam mieliśmy miejsce na marżę. Moje Avocado stanowiło wtedy dział projektów indywidualnych. Ponieważ znajomy zaangażował się w biznes w innej branży, po kolejnych kilku latach współpracy doszliśmy do porozumienia i przejęłam tę firmę, nadając jej swoją nazwę. Wówczas była to już nieźle prosperująca agencja reklamowa. Głównie zajmowaliśmy się poligrafią (wizytówkami, ulotkami, kalendarzami), powoli zwiększała się liczba zamówień na strony internetowe, ale początkowo było tego niewiele. To były pierwsze lata internetu: Netscape Navigator, ICQ, Yahoo; Google dopiero się rozkręcało.

O stronach internetowych myślały wówczas tylko duże firmy i pasjonaci innowacji?
Okazuje się, że nie jesteśmy agencją dla każdej firmy. Jesteśmy dla tych, którym bardziej zależy na efektywności niż efektowności działań reklamowych.

- Tak. Rozwój internetu stworzył w branży reklamowej nowe możliwości. Jak wspomniałam, nie lubię długo robić tego samego. Dosyć szybko przestało mi dawać satysfakcję wykonywanie zleceń dla klienta według wytycznych, zanotowanych przez handlowca: "chcę czerwoną ulotkę, tu zdjęcia, tam tekst, a tu ramka". Zaczęłam pytać klientów, jakie cele chcą zrealizować za pomocą reklamy. Okazało się, że często zamawiane projekty nie były adekwatne do oczekiwań, jakie miały spełniać. Wykorzystując rosnące doświadczenie i wiedzę z gdańskiego Studium Reklamy, które skończyłam w trakcie prowadzenia agencji, starałam się doradzać, jakie formy reklamy najlepiej sprawdzą się w danej branży. W ten sposób powoli zaczęliśmy przenosić ten ciężar naszej działalności z poligraficznej na strategiczną. Już nie pytaliśmy, czy klient woli stronę www zieloną czy różową, tylko pytaliśmy, do czego jej potrzebuje, jaki cel chce realizować i staraliśmy się mu doradzać, w jaki sposób to zrobić. Oczywiście non-profit. To okazało się znacznie ciekawsze i nadal mi się nie nudzi, bo każda firma jest inna i o każdej warto pomyśleć indywidualnie. Ponadto specyfiką agencji reklamowej jest to, że można dotykać wielu branż, wchodzić w wiele przedsiębiorstw, a to jest szalenie ciekawe. Przez te lata pracowaliśmy dla branży telekomunikacyjnej, turystycznej, kosmetycznej, medycznej, spożywczej, logistycznej, a w tej chwili pracujemy głównie dla branży deweloperskiej. Każdą z tych gałęzi trzeba było poznać, żeby świadczyć dla nich profesjonalne usługi, stanowiące inwestycję a nie koszt. Okazuje się, że nie jesteśmy agencją dla każdej firmy. Jesteśmy dla tych, którym bardziej zależy na efektywności niż efektowności działań reklamowych. Stawiamy skuteczność ponad widzimisię i wyniki analiz ponad domniemania.
Obserwowałam w swoim życiu zawodowym sporo startupów i obecnie jestem przekonana, że wiara w to, że dane przedsięwzięcie nam się powiedzie jest bardzo pomocna i wręcz niezbędna, ale nie może być jedyną składową nowego biznesu - mówi Magdalena Rudzińska-Młynarska. Obserwowałam w swoim życiu zawodowym sporo startupów i obecnie jestem przekonana, że wiara w to, że dane przedsięwzięcie nam się powiedzie jest bardzo pomocna i wręcz niezbędna, ale nie może być jedyną składową nowego biznesu - mówi Magdalena Rudzińska-Młynarska.

Taka agencja od sytuacji kryzysowych?
Jeżeli proces wnioskowania przebiega sprawnie, można zyskać bezcenną wiedzę na temat rezultatów realizacji strategii marketingowych w praktyce.

- Także. To może nie zabrzmi dobrze, ale najbardziej lubię, gdy klient przyjdzie z realnym problemem, bo jego rozwiązanie z reguły przynosi policzalne skutki i daje niezwłoczną satysfakcję. Wobec konkretnego zadania biznesowego, np. odpowiedzi na aktywność konkurencji, wprowadzenia nowego produktu czy potrzeby wzrostu sprzedaży, nasza skuteczność jest najbardziej potrzebna. Trudniej jest, gdy klient przychodzi i mówi, że coś by zmienił, bo mu się znudziło (logo, folder, strona www), ale nie wie właściwie co. Wiele agencji reklamowych pracuje głównie, jak to nazywam, na "obrazkach", na kryteriach: ładne - brzydkie; my wolimy pracować na liczbach - na wynikach. Większość kampanii reklamowych można oprzeć na konkretnych, sprawdzonych algorytmach, począwszy od procesów percepcyjnych odbiorców, poprzez odpowiednie proporcje w budżetach, a skończywszy na śledzeniu wskaźników skuteczności.

Właśnie, algorytmy. Zaczęło się od poligrafii, potem doszedł Internet, dziś mamy urządzenia mobilne. Ciągle trzeba być na bieżąco.

- Reklama musi nadążać za technologią. W dużej mierze jestem samoukiem i to co umiem, co wiem, jest wynikiem tego, co sama wywnioskowałam, mając przyjemność długookresowego towarzyszenia moim klientom. Zwykle rozpoczynamy pracę z marką od strategii komunikacji, nazwy, podstawowych elementów identyfikacji wizualnej, jak logo, wizytówki, akcydensy; potem robimy stronę internetową, materiały drukowane (foldery, ulotki), planujemy i wdrażamy kampanię reklamową w internecie, przestrzeni publicznej (tablice reklamowe, banery) itd., a następnie obserwujemy jak te rozwiązania funkcjonują na rynku, pozostając w stałym kontakcie z klientem. Jeżeli proces wnioskowania przebiega sprawnie, można zyskać bezcenną wiedzę na temat rezultatów realizacji strategii marketingowych w praktyce. Żeby lepiej zrozumieć, jak działa komercyjna komunikacja, poszłam na studia psychologiczne, zaliczając także moduły psychologii organizacji i twórczości. Potem jeszcze przez dwa lata studiowałam podyplomową seksuologię.
W szkole byłam dobra z dwóch przedmiotów: z polskiego i matematyki. Obecnie najczęściej mówię, piszę i liczę.

Seksuologię?

- Przeczuwałam, że po psychologii nie zostanę prawdopodobnie typowym psychologiem klinicznym, tym bardziej psychoanalitykiem, bo to się wiąże z wieloletnimi terapiami, a ja lubię szybkie efekty. Jestem osobą typowo zadaniową. Lubię, gdy ktoś przychodzi z konkretnym problemem, a mnie udaje się ten problem rozwiązać. Seksuologia wydała mi się dziedziną, do której pasuje model terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach (tzw. TSR), który mi odpowiada. TSR polega na osiąganiu celu poprzez koncentrację na możliwościach i mocnych stronach klienta. Większość uwagi kieruje się nie na przeszłość, a na teraźniejszość i przyszłość. Puszczając oko - to prawie to samo co marketing. Nie wiem, czy kiedyś faktycznie zajmę się seksuologią, ale zawsze mam taką możliwość. Tak czy owak, psychologia bardzo się przydaje w mojej pracy. Łatwiej mi zrozumieć procesy poznawcze i emocjonalne, związane z przekazem reklamowym, łatwiej też odczytać potrzeby mojego klienta i klienta mojego klienta, czyli grupy docelowej. Ostatecznie najważniejsza w mojej pracy jest czysta analiza, czyli twarde liczby, ale trzeba mieć pojęcie, z czego one wynikają. W szkole byłam dobra z dwóch przedmiotów: z polskiego i matematyki. Obecnie najczęściej mówię, piszę i liczę. Moim zadaniem na tym etapie prowadzenia firmy jest, poza koordynacją działań zespołu, przede wszystkim doradztwo, tworzenie strategii oraz analityka, czyli badanie skuteczności reklam i wykorzystywanie efektów tej wiedzy do ewaluacji planu marketingowego. W marketingu internetowym efektywność jest policzalna niemal w stu procentach, to są liczby których nie da się oszukać. Nie ma tu miejsca na dywagacje, czy kampania jest dobra czy słaba - to po prostu widać na wykresach. Domyślać można się tylko przyczyn danego wyniku - i tu przydaje się doświadczenie.
Najgorzej, gdy decyzja opiera się na stwierdzeniu typu: "bo żona powiedziała, że to nie w jej guście".

Jednak zanim tabele zapełniły się liczbami, trzeba było zaryzykować, czasem zrobić coś na wyczucie, czasem kosztem błędów.

- Błędy to podstawowe narzędzie nauki. Zwłaszcza, gdy człowiek przeciera biznesowe szlaki i w dużej mierze uczy się sam. Teraz, pomimo że nie mam typowego wykształcenia marketingowego, gdy sięgam po fachowe opracowania z tej dziedziny, z reguły okazuje się, że dzięki praktyce doszłam do tych samych wniosków. Nawet jeżeli nie wiedziałam, że jakaś metoda została wcześniej opracowana, często okazywało się, że stosowałam ją w praktyce; po prostu tak wynikało z logicznego wnioskowania. Jednak nie myli się ten, co nic nie robi, zatem zawsze trzeba się liczyć z marginesem błędu - statystycznego, ale i zwykłego, ludzkiego. Jako agencja reklamowo-marketingowa towarzyszymy naszym klientom zarówno w sukcesach, jak i konsekwencjach błędnych decyzji, które zdarzają się każdemu przedsiębiorstwu - od jednoosobowej działalności aż po wielkie spółki akcyjne.

Jak zatem łączyć teorię z praktyką?

- Od 7 lat prowadzę zajęcia na Uniwersytecie Gdańskim ze strategii marki i komunikacji. Zostałam zaproszona jako praktyk, by uzupełniać (wraz z innymi specjalistami w dziedzinie marketingu) pozyskiwaną tam przez studentów podyplomowych wiedzę teoretyczną. Okazuje się, że jest to niezbędne, by dobrze przygotować się do pracy w branży reklamowej. Praktyka czyni mistrza. Gdy wykonuję analizę np. porównawczą skuteczności różnych kampanii, potrafię zniknąć z eteru na trzy dni. Im głębiej wchodzę, tym jest ciekawiej. Można bardzo wiele dowiedzieć się o potrzebach i zachowaniach ludzkich z samych statystyk, z danych liczbowych. To jest sterylne dotknięcie rezultatów praktyki marketingowej, pozbawione zbędnych dywagacji.
Takim trudnym momentem był kryzys w 2008 roku, kiedy padło mnóstwo firm. Praktycznie z dnia na dzień potraciliśmy większość klientów.

Wiedza o kliencie naszego klienta to jedno, a wiedza o kliencie? Czy trudno czasem wytłumaczyć, że może jednak nie ta... "czerwona ulotka, tu zdjęcie, tam tekst, a tu ramka"?

- To jest ciężki temat. Chciałabym, żeby moi klienci, zwłaszcza osoby zarządzające firmami, były skłonne spojrzeć na reklamę oczami swoich klientów. Nie można decydować o projekcie na zasadzie: jest dobry, bo mi się podoba. Jeżeli prezes ma lat 50, a produkt jest skierowany do osoby 30-letniej, to tak naprawdę nie ma większego znaczenia, czy jemu projekt się podoba. Ważne jest, żeby precyzyjnie trafił do odbiorcy produktu. Ryzykowne jest też także poddawanie koncepcji ocenie pracowników czy znajomych, ponieważ oni także często patrzą na projekt subiektywnie, a nie zawsze są tożsami z grupą docelową. Najgorzej, gdy decyzja opiera się na stwierdzeniu typu: "bo żona powiedziała, że to nie w jej guście".

Z tym trudno dyskutować, choć pewnie trzeba.

- Trzeba. Szefowie firm nie mają większego problemu, żeby kwestiami finansowymi zajął się dyrektor finansowy, a personalnymi specjalista od HR. Gorzej z reklamą. Wielu wydaje się, że się na tym zna, jak na polityce i medycynie. Ludzie mają do projektów reklamowych stosunek częściej emocjonalny niż racjonalny, a szkoda, bo marketing to część biznesu, pochodna ekonomii a nie fajerwerki.

Pani firma działa prawie od 18 lat. Po drodze wyrosła silna konkurencja, zwłaszcza warszawska. Pewnie niełatwo rywalizować?

- Jesteśmy, wg mojej wiedzy, jedną z trzech agencji reklamowych, która tak długo funkcjonuje w Trójmieście. Z doświadczenia wiem, że prowadząc biznes lokalny, warto zatrudnić lokalną agencję. Tak jest np. z branżą deweloperską, w której się specjalizujemy. Inaczej sprzedaje się nieruchomości w Warszawie, inaczej w Trójmieście i tę specyfikę trzeba znać. Tam decyzje o zakupie mieszkania podejmuje się szybciej, u nas klienci rozważają nabycie lokalu ostrożniej. Te i inne różnice deweloper spoza Trójmiasta powinien uwzględnić, by uniknąć zbędnych kosztów. Agencji funkcjonującej w środowisku grupy docelowej łatwiej do takiego klienta dotrzeć. Jednak, mówiąc o rywalizacji na rynku, przez tych prawie 20 lat nie obyło się bez mielizn. Takim trudnym momentem był kryzys w 2008 roku, kiedy padło mnóstwo firm. Praktycznie z dnia na dzień potraciliśmy większość klientów.
Łatwiej byłoby mi to zamknąć i zacząć robić coś innego w momencie prosperity niż zrezygnować w trudnym momencie i dać się pokonać.

Jak się tnie koszty, to zaczyna się od reklamy.

- Niestety tak, choć jest to ślepa uliczka. W tamtym momencie wiele podopinanych już kontraktów zostało wycofanych, wiele umów - wstrzymanych lub ograniczonych. Nie wiadomo było, co będzie dalej i jak długo to potrwa. Dla mnie to był paskudny czas, natomiast bardzo fajnie, solidarnie zachowali się wówczas ludzie z którymi pracowałam. Musiałam im powiedzieć, że nie mamy środków, by płacić tyle, ile do tej pory, więc albo się wszyscy godzimy, że przez jakiś czas będzie mniej pieniędzy, albo znikamy z rynku. Pozostanie w firmie wymagało wtedy sporo wzajemnego zaufania. Z drugiej strony wszędzie były redukcje etatów i nie bardzo było dokąd pójść. Trzy miesiące były naprawdę ciężkie. Pożyczałam na wynagrodzenia i wypatrywałam światełka w tunelu. Odbijaliśmy się od dna przez ponad rok, ale przetrwaliśmy. Wtedy postanowiłam, że trzeba starannie przyjrzeć się najlepiej funkcjonującym podmiotom gospodarczym, aby znaleźć dla siebie miejsce na rynku. Przeszukałam internet, żeby sprawdzić jakie branże są najbardziej dochodowe w województwie pomorskim i wyczytałam, że pierwsze trzy miejsca zajmują: logistyka, budowlanka i deweloperka. Padło na deweloperkę, bo z tych trzech to była jedyna gałąź, zmuszona do kierowania komunikatu reklamowego do klienta detalicznego, zatem z najwyższymi budżetami reklamowymi. Skupiliśmy się na tym i to był dobry strzał. Sprawdziła się strategia, oparta na kilku cyfrach.

Czy w tym 2008 roku nie chciała pani zrezygnować? Jak reagować na kryzysy będąc przedsiębiorcą?

- Przyznaję, że wówczas trochę nie miałam wyjścia, bo gdy cały rynek chwieje się w posadach to trudno o alternatywę. U mnie w tym 2008 zadziałała chyba też przekora. Łatwiej byłoby mi to zamknąć i zacząć robić coś innego w momencie prosperity niż zrezygnować w trudnym momencie i dać się pokonać. Myślę, że odcisnęłoby to na mnie na paskudne piętno porażki następne lata. Natomiast jest jeszcze inna kwestia. Nie jest łatwo, szczególnie w takich okresach, prowadzić firmę bez współodpowiedzialności np. zarządu czy chociażby wspólnika. Mam szczęście pracować z fantastycznymi, lojalnymi i zaangażowanymi we wspólny sukces ludźmi, którzy współtworzą Avocado, którzy chętnie pomagają zarówno sobie wzajemnie jak i mnie, ale ostatecznie te najtrudniejsze decyzje trzeba podjąć samej. Ta "samotność na szczycie", nawet gdy jest to całkiem niewysoki szczyt, to jest coś, co na dłuższą metę znacząco wpływa na sposób myślenia, reagowania i odczuwania otaczającej nas rzeczywistości.

A ma pani jakieś rady dla początkujących przedsiębiorców?

- Obserwowałam w swoim życiu zawodowym sporo startupów i obecnie jestem przekonana, że wiara w to, że dane przedsięwzięcie nam się powiedzie jest bardzo pomocna i wręcz niezbędna, ale nie może być jedyną składową nowego biznesu. Jeśli mam doradzić w tym obszarze, to oprę się na tym, w czym jestem dobra i powiem, że oprócz epatowania entuzjazmem, warto umieć liczyć.
Jestem żywym przykładem, że da się wychowywać dzieci, studiować i prowadzić firmę, a nawet "po drodze" wybudować dom - to jest możliwe.
Projekt musi być dostosowany do rzeczywistości, nawet jeśli w założeniu ma ją zmieniać. Ekscytując się nagłośnionymi historiami sukcesu, należy pamiętać, że o tych firmach, którym się nie powiodło, nie pisze się w gazetach. Warto też spojrzeć w statystyki - nie po to, żeby się zniechęcić, tylko po to, żeby właściwie ocenić ryzyko i realnie oszacować wszystkie koszty. Nie warto też fiksować się na swoim wyobrażeniu, jak klient powinien być obsłużony; to klient ma nam powiedzieć w jaki sposób chce być obsługiwany, a my możemy w to wejść lub nie. Kolejna sprawa to rodzina. Myślę, że nie wolno z niej rezygnować tylko na rzecz kariery zawodowej.

Pani coś o tym wie, bo oprócz agencji ma pani też troje dzieci.

- Niełatwo, ale da się to pogodzić. Ważne jest znalezienie równowagi, żeby nie przegiąć w żadną stronę. Czasem żartuję, że moje dzieci były powciskane w harmonogram: środa w pracy, czwartek na porodówce, piątek pod telefonem, w sobotę odrabianie zaległości w skrzynce odbiorczej na laptopie - bo noworodek dużo śpi, to czemu nie. Jestem żywym przykładem, że da się wychowywać dzieci, studiować i prowadzić firmę, a nawet "po drodze" wybudować dom - to jest możliwe. W 2001 roku założyłam firmę, w 2003 roku urodziłam pierwsze dziecko, w 2004 zaczęłam studiować, w 2005 urodziłam kolejne, zgodnie z planem, tuż przed sesją egzaminacyjną. Nie było mowy o urlopie dziekańskim, macierzyńskim czy nawet kilkutygodniowej przerwie w pracy. Na sali wykładowej musiałam siedzieć bokiem, bo brzuch mi się nie mieścił między oparciem krzesła a pulpitem, a dwa tygodnie później mąż dowoził mi niemowlaka do karmienia na zajęcia. W pracy ćwiczyłam synchronizację ruchów: bujania fotelika stopą, przytrzymywania telefonu ramieniem i klikania w klawiaturę. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie byłam zmęczona. Dziś jednak mam wspaniałe dzieci i jestem spełniona zawodowo, znajduję też chwile na konie, basen i książkę. I jestem pewna, że dobra materialne nie są najważniejsze. Tak mi wyszło z obliczeń.
Podobno najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Zdecydowanie lepiej słuchać mądrych rad. Własny biznes to często trudny kawałek chleba, ale - jak postaramy się pokazać - warto spróbować. Dla tych, którzy wolą rady mamy nasz cykl rozmów z doświadczonymi przedsiębiorcami - "Jak to jest na swoim", czyli garść wiedzy od praktyków w biznesie. Cykl nagrodzony w konkursie Narodowego Banku Polskiego.

Miejsca

Opinie (83) ponad 10 zablokowanych

  • Tak. Wlasna firma to wyzwanie (5)

    Najciekawsze ujadanie zawistników z otoczenia bliższego i dalszego.

    Urodzaj na tzw. 'zlote rady" tez ciekawym zjawiskiem.

    • 36 7

    • (1)

      Ach te złote rady. Jak zakładałem swój biznesik to każdy nagle miał lepszy pomysł jak inwestować i co robić, a niektórzy "eksperci" to się nawet poobrażali i do dzisiaj obrabiają mi tyłek :D

      • 14 0

      • O Jezu, jaki długi artykuł. Ale ktoś miał wenę. Chyba przeczytam go przed snem.

        • 6 3

    • Krytykować najłatwiej. Smutny polski standard :(

      • 4 2

    • U mnie bez rad ale zawisci i zazdrosci tony !!!

      • 4 0

    • Jak najdalej od ekspansji pychy nazywanej reklamą.

      Rezygnacja z telewizji jest coraz częstszym skutecznym sposobem aby nie być przymuszanym do oglądania reklam.Reklamy takich czy innych produktów są tylko pretekstem slużącym satysfakcji dla ekshibisjonizmu i publicznego załatwiania intymnych potrzeb.Pycha,pogarda,lekceważące wobec widza formy tych treści wzbudzają tylko wstręt,odrazę i obrzydzenie.

      • 1 1

  • Gratuluje tej kobiecie wytrwałości I pracowitości, ale.... (6)

    reklamy nie potrafię zrozumieć – im dłużej jakaś reklama mnie bombarduje, tym większa niechęć mam do danego produktu. W domu wszystkie radia wymieniłem na internetowe tak, aby mieć możliwość słuchania muzyki, a nie reklam. Włączając normalne radio słyszę o nowej ofercie samochodów, mieszkań, promocji na mandarynki, tabletki, podpaski itp. Telewizor włączam czasami, aby obejrzeć interesujący mnie program, który i tak jest przerywany reklamami – ale wtedy wyciszam i robie herbatę. Jadąc samochodem po mieście aż oczy bola od reklam, które nawciskane są tak gęsto, że czasami ciężko znak drogowy zauważyć, pomijając fakt że przez te reklamy przestrzeń publiczna wygląda jak Bangladesz. Siadając do obiadu dzwoni moj telefon, jak się okazuje po drugiej stronie jest Pani ktorej strasznie zalezy aby moje życie stało się lepsze poprzez fantastyczna ofertę zakupu nowego smartfona z wiekszym niz mam wyswietlaczem, na którym będę mógł oglądać jeszcze więcej reklam.
    Po takim dniu bycia bombardowanym przez ten medialny bałagan człowiek ma serdecznie dość, a jutro kolejny fantastyczny dzień unikania tego niepotrzebnego szumu.

    • 70 6

    • Niestety to działa. Jesteśmy największymi konsumentami paraleków, fastfoodów, chemii i kosmetyków. Zachód o tym wie, i wie jak wytworzyć potrzebę chęci posiadania. Pranie coraz bielsze, zęby same rosną, zdrowy jogurt dla milusińskich w wapniem /i 50% cukru/. Sprzedać można każdą truciznę, właśnie dzięki dobrej reklamie.
      Abstrahując od powyższego gratuluję inicjatywy i życzę powodzenia.

      • 12 1

    • (4)

      Reklama jest elementem większego mechanizmu, zwanego kapitalizm. Nie był(a)byś w stanie wybrać nawet pasty do zębów bez reklamy, bo na półce w drogerii masz dziesiątki marek tego samego produktu (tego samego przeznaczenia). To samo z szamponem, lodami i samochodem. Wyobraź sobie, ze masz kupić samochód bez żadnego styku z reklamą. Żeby wyszukać odpowiedni model, musiał(a)byś przeczytac specyfikacje techniczne wszystkich modeli i marek na rynku. Bo każde ich uproszczenie to już komunikat reklamowy. To awykonalne. Masz samochód? W jaki sposób go wybrałaś/wybrałeś? naprawdę wyłącznie na podstawie suchych danych? :)
      Reklama to informacja perswazyjna, oczywiście, ale jednak jakaś informacja. Trzeba ją przede wszystkim przepuszczać przez filtr zdrowego rozsądku....

      • 3 8

      • (1)

        Co innego reklama informacyjna a co innego przekazy podprogowe czy gra na emocjach.
        Dobrze wiesz, że te drugie chwyty to nic innego jak nakłanianie do dokonania nieracjonalnego, podświadomego wyboru. Po to marketingowcom potrzebna jest wiedza z psychologii, wszystkich tych procesów poznawczych, błędów w rozumowaniu, przewagą emocji nad rozumem itd.
        Po 15 latach dosyć radykalnego izolowania się od reklam dochodzę do wniosku, że reklamy inne niż czysto informacyjne powinny zostać zdelegalizowane jako działanie podstępem zmierzające do niekorzystnego gospodarowania swoim mieniem.
        Na to jest nawet paragraf w kodeksie karnym choć obecnie mało komu przyszłoby do głowy spojrzeć na to w ten sposób.

        • 7 1

        • Nie istnieje coś takiego, jak przekazy podprogowe; psycholodzy społeczni dawno obalili ten mit.

          • 0 0

      • Dobry człowieku ...... (1)

        Samochód mam taki który nigdy nie był reklamowany, firma jako marka tez bardzo sporadycznie pojawia się w reklamach - informacje na temat samochodu wyszukałem sam. Firma produkująca dywany które mam w domu nie krzyczy w radiu czy telewizji kupuuuuujjjjjjj nasze produkty, firma która wyprodukowała lodówkę jaką zakupiłem też nigdy nie reklamowała tego produktu. Wentylator kanałowy jaki kupiłem aby przerobić wyciąg kuchenny też nigdy nie był reklamowany. Mam w domu mnóstwo rzeczy które nie pojawiają się w reklamach, zaczynając od dachówki poprzez kafle w łazience, piec gazowy, lustra, lampy, samochód, a kończąc na skarpetkach i chlebie który kupuje codziennie.

        Nie rozumiem skąd w Tobie przekonanie ze bez reklamy moje życie byłoby trudniejsze ponieważ nie wiedziałbym co kupić.
        Naprawdę reklama powoduje ze nabieram niechęci do danego produkt. Najgorsi są telemarketingowcy - jeszcze nigdy nie kupiłem żadnej rzeczy którą próbowali mi wcisnąć. Zawsze odpowiadam ze jak będę coś potrzebował to wiem gdzie mogę to kupić.
        Na dzień dzisiejszy, gdzie reklama krzyczy z każdego kierunku, moje życie jest trudniejsze bo ten szum jest jak natrętna mucha.

        • 8 1

        • Gdyby firma, produkująca samochód taki jak Twój, nigdy się nie reklamowała, już dawno by nie istniała. Bez informacji o produkcie, produkt nie istnieje. Nie istnieje też firma, która produkt wypuszcza na rynek. Stwierdzenie "wyrzeźbiłem mamuta" to już jest reklama. A nawet "yyhhmmm umbum" i palec wskazujący wyrzeźbionego 10000 lat temu mamuta.

          • 0 0

  • zwykle jest tak, że kobieta "prowadzi" swoją firmę (1)

    żeby się nie nudzić w domu, a pieniądze zarabia mężczyzna

    • 33 50

    • w tym przypadku kompletna bzdura

      to są akcje na najwyżej 2-3 lata, typu wymarzony butik, po 2-3 latach dokładania temat pada, bo nie ma sensu; agencja prowadzona kilkanascie lat, zatrudniająca kilkanaście osób nie jest dla zabawy ani z nudow

      • 18 3

  • Ja zrobiłam podobnie (3)

    A dziś przepłacam zdrowiem psychosomatycznych problemami. Powodzenia!

    • 14 8

    • (1)

      a jaki z tego wniosek?

      • 1 4

      • To nie jest droga do sukcesu tylko przepaść wewnętrznego ego

        • 2 2

    • "przypłacam", jeśli już; kwestia podejścia

      • 0 0

  • Marketing uczynił świat gorszym miejscem. (15)

    Zauważcie, że reklama jest już wszędzie i stała się celem samym w sobie. Kupujecie większe telewizory, telefony, cotamjeszcze żeby oglądać więcej reklam. Całe otoczenie krzyczy: Kup to, kup tamto! Produkty sprowadzone do roli ładnego opakowania, w środku sieczka.
    Najgorsze, że to działa...

    • 56 9

    • (8)

      Marketing cały czas się rozwija i umiejętnie wykorzystany daje ogromne, pozytywne możliwości. Marketing nie uczynił świat gorszym miejscem - to zestaw narzędzi w rękach człowieka. A do tego, że światem rządzi konsumpcjonizm i w radiu trzysta razy dziennie słyszymy "kup więcej, kup więcej" doprowadzili niestety bezmyślni ludzie. Polecam czterominutowe video Happiness Steve'a Cuttsa.

      • 5 6

      • (4)

        "A do tego, że światem rządzi konsumpcjonizm i w radiu trzysta razy dziennie słyszymy "kup więcej, kup więcej" doprowadzili niestety bezmyślni ludzie"

        Marketingowcy.

        • 13 1

        • (3)

          Ale nie marketing sam w sobie, jak twierdził poprzednik. Marketingowcy tak, ale głównie Ci co kupują ten chłam i biegają do Lid la w soboty przed niedzielą niehandlową, jakby świat miałby się skończyć.

          • 9 2

          • dokladnie tak

            • 6 0

          • (1)

            Dobrze, racja. Niech będzie: Marketingowcy uczynili świat gorszym miejscem.

            • 5 0

            • Ludzka chciwość czyni ten świat gorszym miejscem. Brak popytu zniszczyłby marketing w jeden dzień.

              • 4 0

      • w punkt!

        • 3 1

      • wymień te pozytywne wartości?

        saldo na rachunku tego co wciska te bezmyślne reklamy to nie jest pozytywna wartość.

        • 4 1

      • A ja też uważam że marketing i ludzie z branży niepotrzebnie pompują wielką bańkę i napędzają sztucznie popyt. Polecam książkę Naomi Klein "No Logo " wiele konkretnych przykładów z rynku jak marketing potrafi być szkodliwy.

        • 0 0

    • (4)

      bo nie ma alternatywnej propozycji dla ludzi - kiedyś pewne role społeczne realizował kościół, grupy zawodowe, stowarzyszenia różne - hobbystyczne, sportowe, gotowania na wolnym ogniu itd. Teraz zostajemy sami z telewizją, internetem i sklepem każdego rodzaju.

      • 3 3

      • I sami to sobie fundujemy

        • 5 0

      • Jakiej alternatywy ? (2)

        Jak chce cos kupić to idę do sklepu i kupuje, szukam w internecie oferty mieszkań i znajduje. Chce kupić auto to przeglądam oferty w internecie czy salonie. Nie muszę co chwile w radiu, telewizji, czy na bilbordzie słyszeć ze właśnie jest promocja, wyprzedaż, okazja, i ze jak nie skorzystam to wyjdę na matoła.

        • 7 0

        • (1)

          Twoja wiedza, jakiego samochodu szukać w internecie, pochodzi w dużej mierze z reklam. Szukasz wśród konkretnych marek, a nie po parametrach technicznych

          • 0 4

          • Wedlug tego co mowisz

            to tylko dzieki reklamie znam marki samochod. Ciekawe, nikt nigdy nie reklamowal podzespolow elektronicznych, a znam prawie wszystkie. Nie jestem z wyksztalcenia elektronikiem ale znam sie troche na elektronice, i to bez reklamy. Dlaczego sie na tym znam ? - bo mam taka potrzebe. Tak wiec jakbym chcial kupic auto, a nigdy nie dotarlaby do mnie zadna reklama, to z pewnoscia zainteresowalbym sie tematem i znalazl to co chcial.

            Musisz byc bardzo zagubiony chcac kupic majtki, z pewnoscia nie wiesz ktore wybrac - przeciez nie sa reklamowane.

            • 5 0

    • ludzie

      zrobili świat gorszym miejscem

      • 0 0

  • Można pięknie opowiadać o swoich wspaniałych sukcesach i cudownej firmie, ale akurat w branży kreatywnej (6)

    bardzo łatwo zweryfikować te słowa - wystarczy spojrzeć w portfolio. I wtedy nagle smak avocado staje się gorzki i trudny do zniesienia.

    • 43 6

    • (2)

      Ciężko się nie zgodzić, bardzo przeciętne portfolio.

      • 6 2

      • Jaki rynek i potencjalny klient - takie portfolio

        • 2 1

      • Dzięki waszym opniom strona już nie działa. Wisi komunikat "strona w budowie"

        Szewc bez butów chodzi :))))

        • 4 1

    • Portfolio to przecież w dużej mierze efekt

      wykonania tego, co chciał klient. A klienci często upierają się przy swoim i nie pozwalają agencji w pełni zrealizować własnego zamysłu. Często oszczędzają na reklamie, nie decydują się na droższe, efektywniejsze i ciekawsze rozwiązania. Pracowałam z Avocado i wiem ile i jakich rzeczy proponowali a co z tego ujrzało światło dzienne i w jakiej postaci. ALe i tak było cudne i skuteczne.

      • 1 1

    • czyżby? :)

      • 0 0

    • ?

      Ale o co konkretnie chodzi??

      • 0 0

  • Jesteśmy, wg mojej wiedzy, jedną z trzech agencji reklamowych, która tak długo funkcjonuje w Trójmieście. (6)

    Szkoda, że staż firmy nie idzie w parze z jej kompetencjami i doświadczeniem. Po jakże obszernym artykule wszedłem na bardzo "nowoczesną" stronę internetową agencji i dziwi mnie, że firma zarabia na tworzeniu stron i identyfikacji wizualnych dla innych firm.
    Zastanawia mnie również fakt, że agencja, która jest 18 lat na rynku nie zdobyła żadnych wyróżnień i nie może poszczycić się żadnymi certyfikatami z dziedziny marketingu.
    Znam wiele mniejszych i większych firm, z krótszym stażem i jednocześnie większym doświadczeniem, więc w tym przypadku sprawdza się zasada, że 18 lat na rynku nic nie znaczy :)

    • 34 9

    • z ciekawosci wszedlem... (2)

      no co by nie mowic, nie wygląda nowoczesnie. troche jak strona sprzed 10 lat. albo 18.

      • 13 1

      • szewc bez butów chodzi...

        zwykle w takich firmach nie ma czasu na własną stronę, robi się to w "wolnej chwili"

        • 5 2

      • Na fejsie jest OK

        • 1 1

    • Błąd wnioskowania

      Doświadczenia, poważnych klientów i portfolio tam nie brakuje.
      Brakuje strony www. Szewc bez butów chodzi.

      • 4 3

    • wyróżnienia i certyfikaty

      to także niestety marketing, przeważnie się je kupuje i to za gruba kasę, dlatego nie osądzałabym firmy po ich braku.

      • 1 0

    • jest nowa strona

      • 0 0

  • (2)

    Piękna kobieta.

    • 19 24

    • Gdzie??? (1)

      • 3 4

      • tam, gdzie cię nie ma

        • 0 0

  • Marketing w internecie policzalny? Czyżby. Kompletne mżonki. (4)

    Wskaźniki efektywności z zainwestowznych ßrodków to piękna bzdura dla jeleni (klientów). No ale można wierzyć w nie takie fake news.
    Nie polecam.

    • 14 7

    • Do podstawówki wróć, ortografii się naucz, a potem dopiero głoś mądrości. Pisze się „mrzonki”.

      • 3 1

    • Bezzasadna bzdura

      • 2 1

    • (1)

      Policzalny i to na każdym etapie wielu działań :-) Jak jest się dobrym analitykiem, to bardzo łatwo wymierzyć kampanie i działania. Troszkę wiedzy, troszkę umiejętności, wnikliwości, dedukcji i matematyki :-)

      • 3 3

      • Nie trzeba być matematykiem.

        • 1 1

  • Wykłady na UG (2)

    Po wejściu na stronę Avocado i wejściu w zakładkę Wykłady na UG następuje przekierowanie na „strona nie istnieje”. 18 lat na rynku jest na pewno świadectwem, że firma nawet jeśli nie ma certyfikatów jak ktoś zarzucił, to na pewno ma klientów, ale dlaczego tak @się podkładać” nieaktualnymi linkami. Strona też raczej oldschoolowa ale to kwestia gustu.

    • 21 3

    • Haha haha

      • 2 0

    • zdarza się najlepszym ;)

      wygląda już na aktualne

      • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Piotr Witek

MBA, ACCA, biegły rewident, Partner Spółki Rewit Księgowi i Biegli Rewidenci, od listopada 2013...

Najczęściej czytane