• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Na swoim. Florysta, czyli kwiaciarz, ale przez "f" Jarosław Falkowski

Wioletta Kakowska-Mehring
30 kwietnia 2020 (artykuł sprzed 3 lat) 
Praca florysty, a właściwie kwiaciarza, bo gdy kończyłem szkołę, to tak się to nazywało, daje dużo satysfakcji - mówi Jarosław Falkowski. Praca florysty, a właściwie kwiaciarza, bo gdy kończyłem szkołę, to tak się to nazywało, daje dużo satysfakcji - mówi Jarosław Falkowski.

O tym, że czasem pomysł na biznes i jego rozwój podpowiada samo życie, że kwiaty dają radość, a to jest bezcenne, a także o tym, że nieważne, czy jest się florystą, czy zwykłym kwiaciarzem, to i tak najważniejsza jest miłość do natury, rozmawiamy z Jarosławem Falkowskim, właścicielem firmy Prosta Forma Kwiaty i sieci kFiaciarnia. W poprzednim odcinku "Jak to jest na swoim" rozmawialiśmy z Jarosławem Banackim, prezesem Cyfrowe.pl.


Aby na tym wyjść na swoje, to trzeba mieć duży areał, albo mały, ale mocno dopieszczony ze sprzedażą bezpośrednią. Jednak modę na kupowanie zdrowych warzyw bezpośrednio od gospodarzy mamy od niedawna.

Jest pan właścicielem sieci kwiaciarni dlatego, że znudziła się panu praca w korporacji czy... po prostu kocha pan kwiaty?

Jarosław Falkowski: - Bo kocham kwiaty. Na swoim jestem od zawsze, nie licząc krótkiego półrocznego epizodu na etacie, ale to też była działalność związana z roślinami, naturą, bo była to firma projektująca ogrody. A rośliny są w moim życiu od zawsze. Moi dziadkowie prowadzili gospodarstwo ogrodnicze pod Pruszczem Gdańskim, potem przejęli tę działalność moi rodzice, a przede wszystkim moja mama, a potem ja. Od zawsze pomagałem w gospodarstwie, w ogrodzie. Naturalną koleją był wybór szkoły. A skończyłem oczywiście Technikum Ogrodnicze.

Faktycznie takich gospodarstw pod Pruszczem jest sporo. Ta okolica wręcz słynie z upraw kwiatów, warzyw i owoców.

- A to dlatego, że tam są bardzo żyzne gleby. To pewnie z racji bliskości Żuław, a to jest rejon najżyźniejszych ziem w Polsce. Dla mnie praca z naturą, z roślinami jest więc związana z tradycją rodzinną. To dziadek nauczył mnie patrzenia na przyrodę, nauczył mnie kontaktu z ziemią. Pokazał, jak ona pachnie. A po zapachu można poznać, w jakiej jest kondycji, można się dowiedzieć, czego potrzebuje. To jest szczera prawda. Kupując kwiaty, bardzo często wącham ziemię, w której roślina rosła. Sprawdzam, czy nie jest sparzona, czy nie jest zainfekowana.

A jak pachnie zainfekowana ziemia?

- Ma nieprzyjemną, gnijącą woń. Taki ciężki, odpychający, stęchły zapach. Ziemia zdrowa ma świeży i lekki zapach. Wręcz bardzo przyjemnie pachnie.

Jak się kupuje kwiaty, to też powinno się wąchać ziemię w doniczce?

- Tak. Po korzeniach można poznać, w jakiej kondycji jest roślina. Jeżeli są bardzo jasne, mają dużo włośników, a to są takie drobne młode korzonki, które odpowiadają za pochłanianie wszystkich substancji z ziemi oraz wody, to można kupować. Roślina źle traktowana, nienawodniona odpowiednio ma korzenie ciemne. Dziś dużo roślin kupuję przez internet, już rzadziej jeżdżę na giełdy, np. do Holandii, ale jeśli kupuję osobiście, to zawsze sprawdzam stan korzeni i zapach ziemi.

Dziś pan kupuje, ale już nie uprawia?
W latach 90. faktycznie robiło się ogromne projekty. Wtedy byli ludzie, których było stać na duże przedsięwzięcia, na ogrody po hektar czy pół hektara, na oczka wodne po 600 czy 700 metrów.

- Już nie. Najpierw gospodarowali moi dziadkowie, potem przez 15 lat moja mama, a potem ja. Jednak podjąłem decyzję o sprzedaży ziemi.

Nie było to opłacalne?

- Wówczas gdy sprzedawałem, nie było opłacalne. Moi dziadkowie uprawiali warzywa i owoce. Sam miałem plantację truskawek, uprawiałem też kalafiory i kapustę. Aby na tym wyjść na swoje, to trzeba mieć duży areał, albo mały, ale mocno dopieszczony ze sprzedażą bezpośrednią. Jednak modę na kupowanie zdrowych warzyw bezpośrednio od gospodarzy mamy od niedawna. A ja sprzedałem ziemię w latach 90. Wówczas warzywa i owoce były sprzedawane za bezcen, a rynek pracy był coraz bardziej wymagający pod względem finansowym. Szukałem czegoś dla siebie. Wyjechałem do Belgii, udało mi się zarobić trochę pieniędzy, wróciłem i założyłem przetwórnię ryb. To też nie było to, ostatecznie zająłem się projektowaniem i realizacją ogrodów. Ze względu na to, że miałem gospodarstwo, to miałem też cały sprzęt - ciągniki, maszyny, duże samochody ciężarowe. Ten park maszynowy pozwalał mi na realizację bardzo dużych zleceń. Nie bałem się nigdy wyzwań, nie bałem się dużych przedsięwzięć. Prowadząc tę firmę już otworzyłem pierwszą kwiaciarnię. Po roku zdecydowałem się zająć tylko florystyką.

Dlaczego? Przecież projektowanie ogrodów wydaje się bardzo modną i intratną działalnością.

- Niekoniecznie. W latach 90. faktycznie robiło się ogromne projekty. Wtedy byli ludzie, których było stać na duże przedsięwzięcia, na ogrody po hektar czy pół hektara, na oczka wodne po 600 czy 700 metrów. Wtedy gospodarka się mocno rozwijała, może nie dla średnich, ale dla bardzo bogatych. Wtedy nic się nie liczyło, miało być... "na bogato". Już wówczas można było sprowadzać rośliny z całego świata. Potem był taki boom klasy średniej, pojawiły się te małe domki jednorodzinne, szeregi, ale to był średni budżet. To się robiło, gdy się czekało na to duże zlecenie. Może źle to brzmi, ale tak było.
Jednak tak naprawdę, czy to jest kwiaciarz, czy florysta, czy zwykły człowiek, któremu grają w duszy motyle, czuje kwiaty i potrafi je układać, to wciąż jest mały szacunek dla tej profesji.
Za to pojawiły się zlecenia infrastrukturalne, czyli nasiewanie traw wzdłuż dróg, czy obsadzanie zieleni na osiedlach mieszkaniowych. Niestety, w tamtych latach, a przypominam, że były to lata 90., ta branża w okresach zimowych nie przynosiła żadnych dochodów. To był martwy sezon, nie było wtedy np. hipermarketów, które dziś dają możliwość zarobku choćby przy odśnieżaniu dachów. A pracowników trzeba było utrzymywać także poza sezonem. To byli cenni fachowcy, ludzie z różnych branż, od hydrauliki przez brukarzy po specjalistów od pielęgnacji roślin. Żeby ich utrzymać, trzeba było dać przestojowe, trzeba było płacić im pensje. To bardzo mocno drenowało rentowność firmy. To, co zarabialiśmy w lecie, zimą przejadaliśmy. I cały czas była górka, dół, górka, dół. Zacząłem więc szukać innej możliwości, innej drogi rozwoju.

I wybrał pan kwiaty.

- Tak. Tą drogą była kwiaciarnia. To mnie pochłonęło do tego stopnia, że po roku zrezygnowałem z ogrodów. Dziś firm od ogrodów jest bardzo dużo, są poradniki w internecie, jest "Maja w ogrodzie", więc wcale na tym rynku nie jest łatwo, choć zleceń być może jest więcej. Jednak nie żałuję, florystyka jest moją pasją. Lubię obserwować, jak rozwija się roślina. To zresztą też lubiłem w projektowaniu ogrodów. To obserwowanie, jak rosną drzewa i krzewy, jak zmienia się mój zamysł, czy jest jak chciałem, czy coś bym zmienił. W ogrodach jest również miejsce na kwiaty. Ta zmienność pór roku spowodowała, że ten ogród z kwiatami może być cały czas bardzo atrakcyjny. To nie musi być monolit. Możemy cały czas zmieniać barwę, formę, kształt. Jednak, żeby mieć kwitnący ogród przez cały sezon, to trzeba mieć sporą wiedzę. Dzięki temu, że miałem wiedzę ze szkoły, wiedzę praktyczną z gospodarstwa, gdzie sadziliśmy i rozsadzaliśmy różne rośliny, wiedziałem, co zrobić, aby w ogrodzie tętniło życie. Dlatego z łatwością zaaklimatyzowałem się w świecie florystyki. Cieszyła mnie i cieszy do dziś radość osób patrzących na kwiaty. Praca florysty, a właściwie kwiaciarza, bo gdy kończyłem szkołę, to tak się to nazywało, daje dużo satysfakcji.
Nie tylko kwiaty są pasją pana Jarosława. Kolejną wielką namiętnością jest... gotowanie. Kilka lat temu  pan Jarosław brał udział w telewizyjnym programie Masterchef i  chociaż w którymś momencie usłyszał "oddaj fartucha", to i tak miło wspomina tamte doświadczenia. Nie tylko kwiaty są pasją pana Jarosława. Kolejną wielką namiętnością jest... gotowanie. Kilka lat temu  pan Jarosław brał udział w telewizyjnym programie Masterchef i  chociaż w którymś momencie usłyszał "oddaj fartucha", to i tak miło wspomina tamte doświadczenia.

Takie czasy, dziś mamy studio fryzur, kiedyś był po prostu fryzjer?
Tylko po co dwa takie same w sąsiedztwie? Dlatego wymyśliłem, że one muszą się różnić. I tak powstała kFiaciarnia, czyli sieć małych kwiaciarni z "f" w nazwie.

- Teraz jest florysta. Jednak tak naprawdę, czy to jest kwiaciarz, czy florysta, czy zwykły człowiek, któremu grają w duszy motyle, czuje kwiaty i potrafi je układać, to wciąż jest mały szacunek dla tej profesji. A praca florysty jest bardzo trudna. Pracę rozpoczynamy wcześnie rano, jadąc po kwiaty, żeby były świeże. Cały czas jesteśmy lekarzami roślin. Niejednokrotnie jest tak, że zabieg się udał, ale pacjent umarł. Klient ma potem do nas pretensje, że kwiaty zwiędły, że źle wyglądają. Pytam wówczas, czy przestrzegał reguł i zaleceń florysty. Czy robił to wszystko, o co prosiliśmy? Ludzie, kiedy wychodzą z gabinetu lekarskiego i mają napisane, co robić, to ze starannością trzymają się godzin i wskazań, bo chcą być zdrowi i dobrze się czuć. W wypadku roślin często zalecenia mają w nosie. Najczęściej nasuwające się pytanie, czyli jak często podlewamy? To nie jest takie proste i jasne. Wszystko zależy od tego, gdzie ten kwiat stoi. Jeżeli w pomieszczeniu w którym jest 25 stopni, wystawa słoneczna, transpiracja jest bardzo duża, to będziemy go podlewać częściej. Jeżeli doniczka stoi w cienistym pokoju, gdzie jest chłodno i wilgotno, to podlewamy rzadziej. Trzeba po prostu wsadzić palec w doniczkę i dotknąć ziemi. Jeśli jest wilgotna, nie podlewamy, gdy sucha - podlewamy.

Dziś prowadzi pan sieć kwiaciarni, czy - jak to się mówi - pracowni florystycznych.

- Tak. W tej branży jestem już ponad 20 lat. Razem z biurem i magazynem mamy dziewięć punktów w Gdańsku, Pruszczu Gdańskim i Straszynie. Prosta Forma działa w dwóch formatach, czyli format premium Prosta Forma Kwiaty, gdzie prezentujemy najnowsze trendy, oferujemy duże formy i szkolimy, oraz sieć małych, osiedlowych kwiaciarni pod szyldem kFiaciarnia. Dlaczego dwa koncepty? Samo życie podsunęło to rozwiązanie. Kilka lat temu prowadziłem dwa punkty, jeden w Pruszczu i drugi w Gdańsku w kompleksie handlowym ETC. Centrum zostało zamknięte z powodu remontu i musiałem opuścić lokal na ten czas. Szkoda mi było tego miejsca, moich stałych klientów, więc na czas remontu otworzyłem pracownię naprzeciwko w byłej wypożyczalni kaset video. Tam mamy 150 m kw. Klienci polubili to miejsce. Po roku centrum ETC znów się otworzyło. Mogliśmy zostać w nowym miejscu i oddać wypracowany wcześniej punkt w ETC komuś innemu. Ale mogliśmy też wziąć w wyremontowanym centrum mniejszy lokal i prowadzić dwa punkty. Tylko po co dwa takie same w sąsiedztwie? Dlatego wymyśliłem, że one muszą się różnić. I tak powstała kFiaciarnia, czyli sieć małych kwiaciarni z "f" w nazwie.

A dlaczego... kFiaciarnia?
Bo my jesteśmy społeczeństwem, które zna się na wszystkim, na samochodach, na remontach. Potrafimy malować, tapetować, układać kostkę brukową i... układać kwiaty.

To "f" to od mojego nazwiska. To jest taki koncept z mniejszą ilością asortymentu, bez dużych donic, tam nie ma miejsca na takie ekstrawagancje, jak stuletnia oliwka. Produkty są tej samej jakości, ale formuła jest bardziej kompaktowa, bardziej ukierunkowana na osiedla. Koncept premium to show roomy pokazujące, co mamy w ofercie i jakie mamy możliwości. Potem jakoś poszło, od jednego punktu do kolejnego. Przy piątym punkcie okazało się, że jeden samochód to za mało, że musimy wynająć magazyn. Zaczęło się z tego robić małe przedsiębiorstwo. Coraz więcej klientów i coraz więcej potrzeba pracowników. Ale są też tak zwane etaty puste, które nic nie produkują, ale są bezwzględnie potrzebne w firmie. Dodatkowy kierowca czy menedżer są to osoby niezbędne, bez nich firma nie będzie istniała, a generalnie nie produkują nic dla firmy, nie robią bukietów. Żeby można było na te etaty zarobić, to musieliśmy otwierać następne punkty, żeby zaczęło się opłacać i żebyśmy mogli być rentowni. I doszliśmy do tych dziewięciu. Dziś tworzymy 27-osobowy zespół. Sprzedajemy kwiaty, donice, ale też realizujemy zlecenia, czyli przygotowujemy dekoracje na różnego rodzaju uroczystości od wesel po konferencje. Przygotowujemy świąteczne dekoracje dla firm, robimy nasadzenia pod budynkami użyteczności publicznej oraz pod biurowcami, zajmujemy się pielęgnacją roślin w biurach. Cały czas się uczymy. Jedno wymusza drugie. Nie ma gotowych schematów działania dla pracowni florystycznych. Jednym z popularnych np. we Francji konceptem jest sprzedaż gotowych bukietów. Jest kilka gotowych zestawów kolorystycznych, stali klienci przychodzą i wybierają swój ulubiony wzór. U nas niestety nie do końca się to sprawdza.

Dlaczego?

- Bo my jesteśmy społeczeństwem, które zna się na wszystkim, na samochodach, na remontach. Potrafimy malować, tapetować, układać kostkę brukową i... układać kwiaty. Uczymy naszych klientów, że warto kupić gotowy bukiet, warto nam zaufać. Niestety przyjęło się uważać, że w bukietach są stare kwiaty. A to nieprawda. Robimy je codziennie ze świeżych kwiatów. Jest coraz więcej klientów, którzy ufają w nasze umiejętności i doświadczenie, ale są też tacy, którzy... muszą sami. Tacy, którzy dyrygują, a potem gdy dochodzimy do momentu kulminacyjnego, czyli obwiązywania gotowego bukietu, to słyszymy, że jednak im się nie podoba. I w tym momencie co florysta powinien zrobić. A gdybyśmy tak zmienili zdanie, zamawiając np. malowanie w domu? Najpierw powiedziałaby pani, że na biało. A potem po skończonej pracy stwierdziłaby pani, że jednak na żółto, a potem, ostatecznie, że na pomarańczowo. I potem malarz wystawiłby rachunek za to przemalowywanie, bo cena jest za metr kwadratowy. A tu co, tu jest tylko jeden rachunek, kumulujący liczbę kwiatów w bukiecie. Nic więcej. W salonie samochodowym np. w rachunku mamy części i roboczogodziny. Tutaj nie, tu jest tylko cena kwiatów, nic więcej.

Za "przemodelowanie" bukietu już się nie płaci?
Dziś mocno patrzy się na tzw. stronę praktyczną. O kwiatach myśli się często, że nie są praktyczne, bo szybko zwiędną i się nie opłaca. Co to znaczy, że się nie opłaca?

- Nie. Czasem też jesteśmy porównywani do hipermarketów, zwłaszcza w obszarze kwiatów doniczkowych, gdzie jakość tych kwiatów jest absolutnie inna. To jest zupełnie inny produkt. A marże? Są inne, ale praca też jest inna. Fachowa porada, nabłyszczacz, preparaty do kondycjonowania, rośliny czyste, okorowane, w czystych doniczkach, odpowiednio nawodnione. A wszystko przechowywane w klimatyzowanych pomieszczaniach, w odpowiedniej temperaturze, to wszystko generuje koszty, ale dajemy rośliny wysokiej jakości.

A za jakość warto zapłacić.

- Niestety nie wszyscy tak myślą. A szkoda, bo kwiaty to emocje, to momenty. Kwiaty są tu i teraz. Wręczam kwiaty, widzę uśmiech na twarzy, zadowolenie w oczach i to może odejść, minąć. Chwila minęła, ale ciepło, wspomnienie pozostaje. Dziś mocno patrzy się na tzw. stronę praktyczną. O kwiatach myśli się często, że nie są praktyczne, bo szybko zwiędną i się nie opłaca. Co to znaczy, że się nie opłaca? Czy nie opłaca się pójść z dziewczyną na dobrą komedię do kina, wypić lampkę wina i przeżyć wspaniałe chwile? Może też się nie opłaca, bo nie zostaje trwały, namacalny ślad. Dziś ludzie zaczynają się obdarowywać z okazji ślubu np. karmą dla zwierząt. Ja nie mam nic przeciwko temu, to jest jak najbardziej fajna rzecz, zrobić coś dla kogoś, ale nie popadajmy w absurd, jest miejsce na to i na to. Ten szczególny moment podkreślamy suknią ślubną, muchą, odpowiednim butem czy garniturem, ale powinno się też tam znaleźć miejsce dla kwiatów, które to wszystko dopieszczą. Ludzie nie uczą dzieci kontaktu z naturą, przez to bardzo mocno odeszliśmy od ekologii.

To ostatnio bardzo modny temat.
Będąc odpowiedzialnym za tak duża grupę pracowników, za ich rodziny, nie mogę pozwolić sobie na to, żeby nic nie robić. Przecież ja podpisałem umowy z tymi ludźmi, a to zobowiązuje.

Tak. Mówi się bardzo dużo o ekologii, ale tylko się mówi. Bo prawdziwa ekologia, to np. szanowanie jedzenia. Moje zamiłowanie do natury wpływa bardzo na to, co znajdzie się na moim talerzu. Tak jak przy wyborze kwiatów tak przy wyborze tego, co jem, stawiam na jakość. Nie ma w mojej kuchni miejsca na sztuczne komponenty. Gotowanie i to, jakich produktów używamy, jest ściśle połączone z naturą i ekologią. Co przede wszystkim powoduje ocieplenie klimatu? Nie samochody, tylko pęd do konsumpcji. Dlaczego tyle milionów ton jedzenia wyrzucamy? Przecież rolnik musi to wyprodukować, a przy okazji wytwarzają się gazy cieplarniane. Dlaczego my jemy tak często mięso? Chów przemysłowy na pewno nie jest ekologiczny. A kwiat w doniczce daje nam szczęście, chwilę relaksu. Możemy pokazać dziecku, jak rozwija się roślina, że ma korzeń, liście, że rośnie w ziemi, że trzeba o nią dbać. To jest ekologia. A potem ktoś mówi, że kwiatów się nie opłaca mieć, że najlepiej to sztuczne kupić. Kiedyś przyszedł do mojej kwiaciarni pan młody, żeby odebrać wiązankę ślubną. Wiązanka kosztowała 150 zł. Chyba pan oszalał - usłyszałem. Tyle kasy, a jutro to wyrzucę - dodał. Zrobiło mi się bardzo przykro, zwłaszcza że panna młoda stała w drzwiach i wszystko słyszała. Mówię więc do niego: wie pan co, pewnie wypije pan ze dwie butelki wina na weselu za podobną kwotę, bo na stole pary młodej pewnie tyle to kosztuje i jutro pan to wysika. Proszę, to jest prezent ode mnie - dodałem i wręczyłem mu tę wiązankę. I wie pani co, wziął i wyszedł. Zero refleksji.

Niestety ludzie nie potrafią szanować cudzej pracy. Dziś jest szczególny moment, w Polsce mamy pandemię, firmy mają coraz więcej kłopotów. Jak radzić sobie w takich sytuacjach kryzysowych?

- Nie ma na to jednego przepisu, jednak im dłużej człowiek jest na rynku, tym łatwiej mu się dostosować. Życie nauczyło mnie, że świat nie znosi stagnacji i pustki. Dlatego cały czas się rozwijam, cały czas coś robię. Będąc odpowiedzialnym za tak dużą grupę pracowników, za ich rodziny, nie mogę pozwolić sobie na to, żeby nic nie robić. Przecież ja podpisałem umowy z tymi ludźmi, a to zobowiązuje.
Może ten czas siedzenia na balkonie sprawi, że ludzie jeszcze bardziej pokochają rośliny, że docenią pracę florystów.
Bardzo mocno odczułem to, co się dzieje. Nie ma florystyki funeralnej, czyli pogrzebowej, nie organizuje się imprez firmowych, wesel, konferencji, to wszystko odpadło. Tegoroczne Święta Wielkanocne praktycznie w ogóle się nie sprzedały. Ale odkryliśmy też nisze. Ludzie siedzą w domach i po paru dniach zaczynają zauważać, że przydałoby się trochę roślin, że ta doniczka taka brzydka i może już czas ją wymienić. Zaczęliśmy więc dowozić kwiaty do domów i nasadzać skrzynki na balkony. Bardzo dużo bratków i roślin zewnętrznych sprzedaliśmy w ostatnim czasie. Trzeba było się przestawić, dotrzeć z informacją, że działamy, że mamy fajny produkt. Wiele osób zauważyło, że rośliny działają antystresowo. Ludzie zareagowali i pomogli naszej branży, ale to był moment. Sami też się wspieramy. Razem z kolegami z południa Polski włączyłem się w akcję wspierania rolników w sprzedaży tulipanów. Udało się.

A liczy pan na jakąś... tarczę antykryzysową?

- Próbuję coś znaleźć dla mojej firmy w tych tarczach, ale trudno. Nie bardzo w to wszystko wierzę. Będę rozmawiać z księgową, co w końcu z tym ZUS, bo jesteśmy firmą zatrudniającą powyżej dziewięciu osób, więc na zawieszenie składek nie mogę liczyć. Nie możemy się jednak poddawać. Mam jednak wrażenie, że prawdziwe apogeum kryzysu czeka nas jesienią. Dziś jedni nie płacą ZUS, drudzy mają odroczone raty kredytów, siedzimy w domu, mniej wydajemy, bo nie chodzimy do restauracji i nie korzystamy z rozrywek, ale za parę miesięcy przyjdzie rachunek. Jeżeli ktoś nie ma pomysłu, zabezpieczenia, to może mieć problem. My na razie, dzięki temu, że rozwijamy się w bardzo zachowawczy sposób także pod względem finansowym, mam nadzieję, że przetrwamy. Nikt z nas nie był przygotowany do takiego kryzysu. Jeszcze dajemy sobie radę, ale jak długo, nie wiem. Dzięki temu, że mamy biuro, magazyn, możemy kupować w lepszych cenach i jesteśmy przygotowani na to, żeby ruszyć pełną parą. Ale jak będzie, czy będzie dla kogo, czy ludzie będą zainteresowani... Mam nadzieję, że tak. Może ten czas siedzenia na balkonie sprawi, że ludzie jeszcze bardziej pokochają rośliny, że docenią pracę florystów.
Podobno najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Zdecydowanie lepiej słuchać mądrych rad. Własny biznes to często trudny kawałek chleba, ale - jak postaramy się pokazać - warto spróbować. Dla tych, którzy wolą rady, mamy nasz cykl rozmów z doświadczonymi przedsiębiorcami - "Jak to jest na swoim", czyli garść wiedzy od praktyków w biznesie. Cykl nagrodzony w konkursie Narodowego Banku Polskiego.

Miejsca

Opinie (27)

  • Szacuneczek (1)

    Wręcz nie wierzę co czytam... Facet martwi się składkami na ZUS dla pracowników, do tego rozwija się w bardzo zachowawczy sposób myśląc co może być za pół roku... Bardzo przyszłościowe myślenie, a nie tylko zastaw się postaw się i przepuszczanie kasy na podróże, utrzymanki i szpanerskie auto na raty, a pracownicy na smieciówkach na minimalnej krajowej. Pozytywny człowiek. Brakuje takich przedsiębiorców na pomorzu.

    • 66 10

    • Składki na ZUS

      Ciekawe jaką część pensji pracownice dostają "pod stołem"...

      • 0 1

  • Jest taki film. "Benek Kwiaciarz".. z doborową obsadą. (1)

    • 2 1

    • dokładnie

      Maklakiewicz / Himilsbach

      • 3 0

  • Antoni (2)

    Fakt. Byłem w tej kwiaciarni vis-a-vis ETC i kwiaty są w niej naprawdę w świetnej kondycji. Ceny jednak powalają i zwłaszcza w obecnych czasach zmuszony jestem kupować kwiaty (które uwielbiam) na stoiskach handlarzy którzy stoją kilka metrów o kwiaciarni prosta forma. handlarze ci wprowadzili płatność kartą więc jest wygoda z płaceniem. Kwiaciarnia prosta forma dla mnie to towar z "wyższej półki", takie "kwiaciarniane delikatesy" w których raz na jakiś czas warto kupić coś drogiego, w wyższej jakości. Doceniam smak, jakość, estetykę i zaangażowanie właścicieli bo to widać i czuć zaraz po wejściu do tej kwiaciarni. Panie Jarosławie gratuluję i przepraszam, że nie stać mnie na częstsze zakupy w Pana kwiaciarni !!!!

    • 36 2

    • (1)

      Ja tam raz czy dwa kupiłem tam kwiaty mojemu Romkowi, był zachwycony.

      • 1 3

      • Pamiętam.
        I doceniam.
        Takie gesty jeszcze bardziej cementują naszą miłość.

        • 5 1

  • Prosta Forma Zaspa

    Kwiaciarnia jak inne kwiaciarnie , kwiaty te same ,może tylko większy asortyment wystawiony na pokaz . A ceny bardzo bardzo wygórowane . Może teraz rynek zweryfikuje ceny w tej kwiaciarni .

    • 15 4

  • Może artykuł nie powiązany z tematem ale muszę sie wypowiedzieć (3)

    Popieram własnie takich ludzi jak ten Pan, to oni budują Polskę i Polskie PKB. Zobaczcie jak teraz jest z LPP jeszcze 3 miesiące temu czytaliśmy artykuły o super zyskach firmy i jak to tam się dobrze nie pracuje i jak się szanuje pracownika. Prawda jest taka, że tą firmą steruje jeden człowiek nie Zarząd, pracownicy nie mają 25 % pensji pod pretekstem kryzysu (skąd my to znamy :) ). Czemu o tym pisze a to dlatego, są ludzie z duszą sklepikarza i uważają się za wielkiego biznesmena mowa o LPP i sa ludzie dla których biznes i szacunek do pracownika jest ponad wszystko i takich ludzi szanuje. Panie Marku wodzu szacunku i prawy się nie kupi na to się pracuje latami. A Panie Panu Jarku życzę jak największej satysfakcji z wykonywanego biznesu

    • 21 4

    • Widać, że mało rozumiesz

      Po pierwsze nie wiem skąd to 25%, bo jestem pracownikiem LPP i to nie prawda. Po drugie różnica jest np. taka, że te kwiaciarnie pewnie cały czas działają, a LPP z dnia na dzień zniknęło 90% przychodu, bo zamknięto wszystkie sklepy. Poza tym, kwiaciarnia (jak można przeczytać) świeży towar kupuje codziennie, więc może dostosować to do popytu. Kwiaty doniczkowe z kolei mogą sobie stać. LPP ma w sklepach i magazynach miliony ubrań "wiosennych", zamówionych wiele miesięcy temu i one raczej się nie sprzedadzą jesienią lub za rok (zmiana trendów). Takich różnic jest wiele, jak np. skala (prawie 1000x więcej pracowników). Dlatego też nie można tego wprost porównać i firmy inaczej walczą z kryzysem, przy czym mała firma może być "zwinniejsza".

      • 1 0

    • Co innego jest mieć kilku pracowników, a co innego jest ich mieć tysiące. Zupełnie inne relacje itp. Zarząd i rada nadzorcza tej firmy zrezygnowała z wynagrodzenia, sprzedawcy dostają wynagrodzenie, pomimo tego że nie wykonują pracy. Sam pracuję biurowo w gobalnej sieci z innej branży, która też oberwała, pracuję oczywiście zdalnie, normalnie mam tyle roboty co w czasach przez kryzysem, a mam obniżoną pensję o 20%. To pracownicy, którzy nie wykonują swoich zadań mają podobnie obniżoną swoją pensję, więc raczej pokrzywdzeni nie są.

      • 0 0

    • Dokładnie nie wiesz o czym pisze, nie ma co porównywać. Zupełnie inny rodzaj biznesu i jego skala.

      • 0 0

  • Technikum Ogrodnicze

    Uczyłam biologii. Pan Jarek, to empatyczny człowiek.Mile Go wspominam.

    • 7 3

  • Znam Pana Jarka , sprzedawałem mu auta kiedyś

    Bardzo rzeczowy i konkretny człowiek. Pozdrawiam Panie Jarku!!!

    • 4 2

  • Z marketingu Pan Jarek dostaje 5 z plusem.

    • 13 1

  • Kerad (2)

    Jarek to super szef i facet

    • 3 3

    • super szef - to zabawne...

      • 0 0

    • Nieprawda

      !!!

      • 0 0

  • Technikum Ogrodnicze Pruszcz Gdański 1989-1994

    Jarek fantastycznie, że Ci się udało. Zawsze ten sam uśmiech. Technikum nasze było suuuuuper!!!! Pozdrawiam wszystkie koleżanki i kolegów oraz całą kadrę Technikum, a w szczególności Wychowawcę.

    • 7 2

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Ewa Bereśniewicz - Kozłowska

Prezes zarządu firmy Aplitt. Absolwentka Wydziału Elektroniki Politechniki Gdańskiej, studiów...

Najczęściej czytane