• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Rząd walczy ze śmieciowym jedzeniem. Czy przedsiębiorcy przetrwają?

Robert Kiewlicz
16 lipca 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Co jedzą nasze dzieci w szkołach i przedszkolach?
1 września 2015 roku w szkolnych sklepikach nie będzie można sprzedawać tzw. "śmieciowego jedzenia". Wówczas wejdzie w życie znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia, która jednocześnie spowoduje likwidację wielu tysięcy miejsc pracy. 1 września 2015 roku w szkolnych sklepikach nie będzie można sprzedawać tzw. "śmieciowego jedzenia". Wówczas wejdzie w życie znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia, która jednocześnie spowoduje likwidację wielu tysięcy miejsc pracy.

Jednym z sukcesów rządu ma być wyprowadzenie "śmieciowego" jedzenia ze szkół. Ma się to stać już we wrześniu 2015 roku. Regulacja zasad żywienia dzieci w szkołach znacznie ogranicza asortyment, jaki może być sprzedawany w szkolnych sklepikach. Niestety, przy okazji stawia pod znakiem zapytania sens prowadzenia takiego biznesu. Nowe przepisy mogą doprowadzić do likwidacji nawet 20 tys. firm i jednoosobowych działalności gospodarczych w skali kraju.


Co w największym stopniu utrudnia założenie i prowadzenie własnej działalności gospodarczej?


Sklepikarze przede wszystkim boją się, że ze sprzedaży samych owoców czy kefirów nie utrzymają się. - Soki naturalnie wyciskane nie będą tanie, więc dzieciaki będą kupowały gazowane napoje w drodze do szkoły - mówi pani Ania, która prowadzi szkolny sklepik i twierdzi, że już kilka lat temu zrezygnowała ze sprzedaży chipsów na rzecz kukurydzianych chrupek, bo temat zdrowego żywienia w szkołach nie jest nowy. Jednak obecne propozycje są jeszcze bardziej restrykcyjne.

- Naprzeciwko szkoły jest jeden ze sklepów sieciowych. Ten sklep będzie miał od września bardzo wysokie obroty. Zwykle sprzedaję dwa jabłka tygodniowo i jednego banana, a kupuje je nauczyciel od biologii. Na czym mam zarobić - mówi z kolei Ewa Gach, która prowadzi sklepik w jednej ze szkół na Zaspie.

Szybka ścieżka w sezonie ogórkowym

Tuż przed wakacjami Ministerstwo Zdrowia opublikowało projekt rozporządzenia do "Ustawy o bezpieczeństwie żywienia dzieci w szkołach". Proponowane rozwiązania mają doprowadzić do zmiany nawyków żywieniowych dzieci. Projekt można konsultować zaledwie do 20 lipca, kierując swoje spostrzeżenia na adres e-mail dep-zp@mz.gov.pl

- Same założenia są słuszne, ale sposób wprowadzania zmian katastrofalny. Rozporządzenie ukazało się dwa dni przed wakacjami i konsultacje społeczne w tej sprawie mają trwać do 20 lipca. Same terminy mocno ograniczają nam działanie. Praktycznie wszyscy zainteresowani mają w tym czasie zawieszoną działalność i trudno do nich dotrzeć - mówi Robert Bilkiewicz, producent i dostawca do szkolnych sklepików z Gdańska. - Nowa ustawa regulująca sprzedaż artykułów spożywczych w szkołach spowoduje w praktyce zniknięcie około 20 tys. małych firm i jednoosobowych działalności. Sklepiki szkolne, drobni dostawcy, mali lokalni producenci jedną decyzją rządu tracą jakąkolwiek możliwość na przetrwanie. Nikt tych ludzi nie obroni, gdyż z uwagi na rozdrobnienie i małe jednoosobowe firmy nie mamy szansy podnieść tego tematu na forum publicznym. Ewidentnie widać, że twórcy tej ustawy są całkowicie oderwani od rzeczywistości. Jesteśmy za poprawieniem nawyków żywieniowych u dzieci, ale - jak wiemy z przeszłości - ograniczanie dostępności nie załatwi problemu, a jedynie zamiata go pod dywan.

Specjaliści oceniają, że około 20 tys. sklepików szkolnych w całym kraju generuje prawie 300 tys. miejsc pracy - w usługach hurtowych, transportowych oraz w obsłudze samych sklepików. Tę ostatnią grupę w dużej mierze stanowią osoby z grupy wiekowej 50+, dla których ponowne wejście na rynek pracy może stanowić barierę nie do pokonania.

Według nowych zasad od września 2015 roku można będzie sprzedawać tylko wodę, soki naturalnie wyciskane lub z zawartością cukru nie większą niż 10 proc., o pojemności nie większej niż 330 ml, kanapki z suchą wędliną (do 10 proc. tłuszczu), serem, owoce, warzywa, z wyłączeniem suszonych, przetwory mleczne (jogurt, kefir itp.) z zawartością cukru nie większą niż 10 proc. Dodatkowo na podmioty, które sprzedają, reklamują i promują w szkołach żywność inną niż dozwolona w ustawie inspektor sanitarny będzie mógł, w drodze decyzji, nałożyć karę pieniężną w wysokości do 5 tys. zł.

Dobre zamiary, ale skutki katastrofalne?

Jak twierdzą sami sklepikarze przyjęcie rozporządzenia w proponowanej formie spowoduje, że ajenci, dystrybutorzy i producenci płacący składki ZUS i podatki zasilą rzesze bezrobotnych i ustawią się w kolejce po zasiłki.

- Swój biznes będę musiała zamknąć. Jest to dla mnie przykre, bo sklepik prowadzę już ponad 25 lat. Jestem w wieku przedemerytalnym i od tylu lat prowadzę własną działalność, że trudno mi będzie znaleźć nowe zatrudnienie - mówi Ewa Gach, która prowadzi sklepik w jednej ze szkół na Zaspie. - Po przeczytaniu rozporządzenia okazało się, że od września będę mogła sprzedawać tylko wodę i marchewkę oraz napoje mleczne. W szkole mamy specjalne źródełka z wodą dla dzieci, mleko i owoce dzieci dostają za darmo. Dla mnie te przepisy są po prostu dyskryminujące. Jestem takim samym podatnikiem jak wszyscy. Płacę ZUS i dzierżawę. Naprzeciwko szkoły mam jeden ze sklepów sieciowych. Ten sklep będzie miał od września bardzo wysokie obroty.
Stracą na tym dzieci, padną firmy handlowe i przedsiębiorcy, grube miliony złotych w perspektywie całego kraju stracą szkoły za wynajem, a otyłość u dzieci się nie zmniejszy, bo w portugalskiej Biedronce nabędą często gorszej jakości produkty w większych gramaturach.

- Rzeczywistość po wprowadzeniu nowej ustawy będzie taka, iż sklepiki szkolne zostaną zamknięte przez ajentów - twierdzi jeden z producentów napojów w Gdańsku. - Krótka lista produktów proponowanych przez MZ nie daje nam najmniejszych szans na dostosowanie się do wymogów, a ajentom sklepików szkolnych na utrzymanie pracy. My, polscy producenci, nasi pracownicy, właściciele sklepików, dystrybutorzy i wielu ludzi utrzymujących swoje rodziny, zasilimy grupę bezrobotnych w urzędach pracy.

Szkoły i lokalne budżety stracą pieniądze

Sklepiki szkolne, we współpracy z Radami Rodziców w ostatnich latach przeszły dosyć dużą metamorfozę. W zdecydowanej większości tych punktów chipsy i gazowane napoje zastąpiły chrupki kukurydziane, batoniki musli, soki, woda i kanapki. Producenci słodyczy zadbali o to, aby sztuczne barwniki zastąpiły naturalne, a porcje proponowane dzieciom do sprzedaży były mniejsze. W sprzedaży pojawiły się też produkty zbożowe, ekologiczne i niskokaloryczne.

- Opinii publicznej przedstawiono jednak projekt napisany z perspektywy Warszawy. W tym mieście zbierano bowiem dane statystyczne o sklepikach i sugerowano się możliwościami ekonomicznymi konsumentów, pomijając całkowicie inne, mniej zamożne ekonomicznie obszary kraju - dodaje Bilkiewicz.

Przystosowanie tradycyjnych sklepików do roli bufetów (co sugeruje projekt) będzie niosło ze sobą ogromne koszty. Ministerstwo Zdrowia w swoim projekcie nie wspomina ani słowem o jakiejkolwiek pomocy ajentom w tym zakresie.

- Środki finansowe uzyskiwane z opłat za wynajem pomieszczeń na sklepiki były dotychczas przeznaczane przez szkoły na dofinansowanie m.in. konkursów, olimpiad szkolnych, wycieczek oraz pomocy naukowych. Po wprowadzeniu nowych przepisów zginą one bezpowrotnie - twierdzi Bilkiewicz. - Pominięto również okres przejściowy na dostosowanie do nowych warunków i wymogów. Projekt rozporządzenia opublikowany został na dwa dni przed końcem roku szkolnego, a dalsze prace legislacyjne zakończą zapewne cały proces na kilka dni przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Produkty proponowane dzieciom do sprzedaży będą miały bardzo wysokie ceny, co spowoduje w zdecydowanej większości przypadków ich niedostępność, a przez to dyskryminację mniej zamożnych dzieci.

- Dzierżawimy od Gdańska pięć punktów na sklepiki szkolne i łącznie płacimy za nie ponad 5 tys. złotych miesięcznie. Czyli w skali jednego roku szkolnego 50 tys., które przejdą koło nosa miastu, bo sklepiki nierentowne trzeba będzie zamykać, co będzie równoznaczne z rozwiązaniem pięciu umów z naszymi pracownikami - dodaje Tomasz Pietrzyk, prowadzący sieć sklepików szkolnych w Trójmieście.
Opinii publicznej przedstawiono projekt napisany z perspektywy Warszawy. W tym mieście zbierano bowiem dane statystyczne o sklepikach i sugerowano się możliwościami ekonomicznymi konsumentów, pomijając całkowicie inne, mniej zamożne ekonomicznie obszary kraju

Nie zakazujmy, ale edukujmy

Jak czytamy w komentarzu do projektu nowych przepisów, w szkołach podstawowych i gimnazjalnych uczniowie częściej mogą zaopatrzyć się w słodkie lub słone przekąski oraz słodzone i gazowane napoje, natomiast w szkołach ponadgimnazjalnych częściej można zakupić żywność zalecaną, w tym owoce i warzywa, produkty mleczne, wody mineralne i ciepłe herbaty. Automaty sprzedające napoje lub słodycze znajdują się w niemal co drugim gimnazjum i w co trzeciej szkole podstawowej. Zazwyczaj znajdują się w nich woda, słodkie napoje owocowe lub typu cola, słodycze oraz chipsy. Twórcy projektu twierdzą, że dostarcza on przede wszystkim narzędzia umożliwiającego eliminację przyczyn powstawania nadwagi i otyłości wśród dzieci i młodzieży poprzez promocję zdrowego sposobu odżywiania.

Sami sklepikarze twierdzą, że takie stawianie sprawy jest nieuczciwe i krzywdzące, a rządzący chcą na ich barki przerzucić odpowiedzialność za zdrowe żywienie dzieci.

- Co do samej ustawy, to jest ona nieprecyzyjna i krzywdząca dla wielu producentów oraz dystrybutorów. Wystarczyłoby tylko zrobić ankietę wśród szkół ze sklepikiem oraz bez i wyliczyć średnią wagę ucznia, aby dowiedzieć się, że nie w sklepiku szkolnym problem, a w rodzicach, którzy piszą roczne zwolnienia z W-Fu, kupują dzieciom komputery, a te cały dzień siedzą na Facebooku - mówi Pietrzyk. - Edukujmy dzieci, dajmy im dostęp do boisk i zajęć ruchowych, wpajajmy w nich zainteresowanie sportem i rywalizację, a nie zakazujmy dzieciom zjedzenia batona czy wypicia herbaty z cukrem, bo ze szkoły zrobimy "małe więzienie". Stracą na tym dzieci, padną firmy handlowe i przedsiębiorcy, grube miliony złotych w perspektywie całego kraju stracą szkoły za wynajem, a otyłość u dzieci się nie zmniejszy, bo w portugalskiej Biedronce nabędą często gorszej jakości produkty w większych gramaturach.

Resort zdrowia nie widzi problemu

O to, czy podczas tworzenia projektu zwrócono uwagę na skutki społeczne, czyli ewentualny wzrost bezrobocia i możliwość likwidacji większości sklepików szkolnych zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia. Resort nie udzielił nam jednak odpowiedzi na to pytanie. Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy ministra zdrowia poinformował nas jedynie, że wszelkie niezbędne informacje znajdują się na stronie Rządowego Centrum Legislacji i zamieszczono tam projekt rozporządzenia wraz z uzasadnieniem i oceną skutków regulacji.

W dokumencie tym czytamy, że: "wejście w życie rozporządzenia nie spowoduje zmian na rynku pracy w odniesieniu do zatrudnienia oraz nie będzie miało wpływu na wskaźniki zatrudnienia, pod warunkiem dostosowania się do przepisów zatrudnienia."
Sklepiki szkolne, drobni dostawcy, mali lokalni producenci jedną decyzją rządu tracą jakąkolwiek możliwość na przetrwanie.

Sprawą sklepików szkolnych zainteresowała się natomiast Konfederacja Lewiatan, która obiecała pomoc sklepikarzom. Interpelację poselską do Mariana Zembali, ministra zdrowia, ma także złożyć w najbliższych dniach posłanka Agnieszka Pomaska.

Rząd nie pierwszy raz chce zrobić nam dobrze

W 2014 r. wprowadzono darmowe podręczniki dla klas I-III. Dzięki temu państwo, zasłaniając się pomocą dla rodziców przejęło rolę wydawcy i w konsekwencji wyeliminowało z rynku prywatnych przedsiębiorców. Zmiany wprowadzono, choć według wszelkich analiz nowelizacja miała mieć fatalne skutki dla rynku pracy. Przewiduje się, że zatrudnienie w wydawnictwach, księgarniach, czy firmach poligraficznych straci kilka tysięcy osób. Według rządu zagrożonych zwolnieniami miało być tylko 360 osób.

Podobną sytuację mamy jeśli chodzi żłobki i przedszkola. Jeszcze kilka lat temu promowano tworzenie tego typu placówek. Często otwierały je osoby młode lub będące w wieku przedemerytalnym. Tworzono też specjalne dotacje na ten cel. Sens istnienia takich placówek podważy jednak kolejny pomysł Ministerstwa Edukacji Narodowej, zgodnie z którym do przedszkoli miałyby zostać przyjmowane dwulatki. Jeśli tak się stanie, to opustoszeją licznie powstałe w ostatnich latach żłobki i zlikwidowane zostaną kolejne małe firmy. Wcześniej nastąpił odpływ dzieci z przedszkoli do szkół w związku z objęciem sześciolatków obowiązkiem szkolnym.

Powstaje pytanie, czy dzięki takiej pomocy rządu, który jedną ręką daje, aby drugą zlikwidować tysiące miejsc pracy, uda nam się godnie dożyć do czasu osiągnięcia wieku emerytalnego i co z wolnym rynkiem.

Opinie (199) 7 zablokowanych

  • Mały zarobek

    Oj ludzie wy nie macie zielonego pojęcia.Owszem powinna być taka ustawa,ale nie tak restrykcyjna,i powinna dotyczyć podstawówek.U mojej córki w gimnazjum sklepik ze zdrową żywnością nie miał zupełnie wzięcia,każdy patrzył i odchodził.Ja prowadzę w technikum,i oświadczam że kokosów nie zarabiałam,ale dzisiaj ze zdrowej żywności sprzedałam 1 soczek,15 bułek koniec.Moi uczniowie potrzebują sobie na przerwie zjeść ,po lekcjach w-f jakiś batonik z magnezem,nie wypiją wody gazowanej bo jej nie lubią,a ja ich do tego nie zmuszę,ponieważ są pełnoletni,a rząd ich traktuje jak przedszkolaków.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Piotr Maria Śliwicki

Od 1991 był prezesem Grupy Ergo Hestia, odszedł ze stanowiska pod koniec 2022 roku. Kierował...

Najczęściej czytane