• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Test na COVID-19 - dlaczego warto go robić, jeśli są ku temu wskazania?

Ewa Palińska
10 lutego 2021 (artykuł sprzed 3 lat) 
Wiele osób unika wykonania testu na COVID-19, nawet jeśli są ku temu wskazania, bo boją się zamknięcia w domu. Tymczasem unikanie wykonania testu zwyczajnie się nie opłaca i jest społecznie nieodpowiedzialne. Wiele osób unika wykonania testu na COVID-19, nawet jeśli są ku temu wskazania, bo boją się zamknięcia w domu. Tymczasem unikanie wykonania testu zwyczajnie się nie opłaca i jest społecznie nieodpowiedzialne.

Konieczność przebywania w izolacji - często bez widocznych objawów choroby - sprawiła, że dziś badaniom na obecność koronawirusa SARS-CoV-2 poddajemy się niechętnie, wręcz wiele osób ich unika. Zdaniem lekarzy i ratowników medycznych to skrajnie nieodpowiedzialne i zwyczajnie niekorzystne, bo w chwili otrzymania skierowania od lekarza i tak musimy poddać się kwarantannie. Zwolnić z niej może nas tylko negatywny wynik testu.



Czy przeraża cię myśl o tym, że mógłbyś/mogłabyś zostać skierowany(a) na kwarantannę/izolację?

Na początku pandemii, kiedy możliwości centrów testowych COVID-19 były niewielkie, a komercyjnej oferty jeszcze nie było, osobom podejrzewającym, że są zakażone koronawirusem, zdecydowanie bardziej zależało, by otrzymać od sanepidu skierowanie i poddać się badaniu. Kilka miesięcy później, kiedy uprawnienia do kierowania pacjentów na badania PCR otrzymali lekarze POZ, chętni również napierali drzwiami i oknami.

- Było wymyślanie objawów, tłumaczenie, że miało się kontakt z osobą, która miała kontakt z osobą, mającą kontakt z osobą zakażoną SARS-CoV-2 - wspomina szefowa jednej z gdańskich przychodni. - O ile w tym początkowym okresie ludzie byli faktycznie przerażeni, we wrześniu - październiku ubiegłego roku zauważyłam, że tej chęci wykonania badania towarzyszy jakaś niezdrowa ekscytacja.

Koronawirus Gdańsk - Gdynia - Sopot - wszystko o COVID-19 w Trójmieście



Strach przed zamknięciem w domu silniejszy niż strach przed chorobą



W związku z licznymi obostrzeniami związanymi z zachorowaniem na COVID-19 wiele osób postanawia jednak ukrywać fakt, że mogą być chorzy, bądź bagatelizuje objawy SARS-CoV-2, obawiając się nie tyle samej choroby i powikłań zdrowotnych, co konsekwencji pozamedycznych, takich jak kwarantanna i izolacja.

- Teraz jest już całkowita obojętność. Ludzie nie tylko nie proszą o skierowanie ich na test, ale wręcz błagają, abym tego nie robiła. Mimo ewidentnych objawów infekcji wirusowej - opowiada Alina, lekarz rodzinny i alergolog. - Co więcej, ludzie nie zgłaszają się na badania nawet wtedy, kiedy takie skierowanie wystawię, bo boją się nakazu izolacji. A przecież po wystawieniu skierowania i tak muszą siedzieć w domu na kwarantannie. Zwolnić ich z tego wcześniej może tylko negatywny test na COVID-19. No ale muszą go najpierw zrobić.
Za niepoddanie się testowi nie ma konsekwencji prawnych - nie dostaniemy mandatu, nie zapłacimy kary. Pamiętajmy jednak, że to się najzwyczajniej nie opłaca, bo od chwili wystawienia przez lekarza skierowania obowiązuje nas nakaz poddania się 10-dniowej kwarantannie. I tak siedzimy więc w domu, a to, czy zrobimy test, czy nie, tego nie zmieni, chyba że wynik testu będzie negatywny - wówczas możemy ten czas skrócić.


Trafiła z powikłaniami po COVID-19, ratuje ją kamizelka defibrylująca



"Sama się wyleczę"



Człowiek uczy się na błędach, dlatego wiedząc, że kiedy lekarz wystawi skierowanie i tak trzeba siedzieć w domu, ludzie po prostu nie rejestrują się na wizyty. Leczą się sami.

- Miałam temperaturę, zapchany nos i paskudny kaszel, ale to tylko od zatok. Wiem, bo takie dolegliwości męczą mnie od lat - opowiada Magdalena. - Zawsze mi wtedy pomagają te same leki, więc nie widziałam powodu, żeby zgłaszać się do lekarza. Potrzebowałam tylko recepty na te leki, które zawsze mi pomagają. Na szczęście z pomocą przyszły koleżanki z jednej grup na portalu społecznościowym i podzieliły się tym, co miały w swoich apteczkach. Do lekarza nie dzwoniłam, bo nasza pani doktor daje skierowania na badanie nawet tym, którym nic nie jest. Ja nie dałabym rady ukryć swojego stanu podczas telewizyty, bo nos i gardło miałam tak "zawalone", że prawie nie byłam w stanie mówić.
O tym, jak problematyczne może okazać się nieposiadanie wyniku testu, nasza czytelniczka przekonała się, kiedy jej stan pogorszył się na tyle, że trzeba było wezwać karetkę.

- Tłumaczyłam ratownikom, że to tylko zatoki, a oni traktowali mnie jak chorą na COVID-19, bo miałam gorączkę, smarkałam i bolało mnie gardło - wspomina Magdalena. - Zabrali mnie na oddział ratunkowy, gdzie niezwłocznie zrobiono mi test. Musiałam czekać w tzw. strefie buforowej na jego wynik. Dopiero kiedy okazało się, że jest negatywny, zaczęto mnie normalnie traktować i zabrano na oddział. Lekarz był bardzo nieprzyjemny, bo jego zdaniem wprowadziłam niepotrzebne zamieszanie. Jego zdaniem gdybym wcześniej odbyła telewizytę, lekarz wystawiłby skierowanie, a ja poddałabym się testowi na obecność koronawirusa, zaoszczędziłabym sobie tego wielogodzinnego czekania na wynik, w warunkach mało komfortowych, a personelowi konieczności "chodzenia przy mnie".
Dla medyków kontakt z osobą potencjalnie zakażoną, bez stosownego zabezpieczenia, może oznaczać przymusową przerwę od pracy. To również sytuacja, która bezpośrednio zagraża ich zdrowiu i życiu. Nigdy nie ukrywaj faktu, że możesz być zakażony(a), nawet jeśli nie został wykonany test, który to potwierdził. Dla medyków kontakt z osobą potencjalnie zakażoną, bez stosownego zabezpieczenia, może oznaczać przymusową przerwę od pracy. To również sytuacja, która bezpośrednio zagraża ich zdrowiu i życiu. Nigdy nie ukrywaj faktu, że możesz być zakażony(a), nawet jeśli nie został wykonany test, który to potwierdził.

"Zdrowi nie muszą się badać"



Piotr jest kierowcą w firmie logistycznej. Tu "spisek" w kwestii niezgłaszania się na testy zawiązała cała firma.

- Pracuje u nas ponad sto osób. Pierwsze "plusy" w załodze pojawiły się na początku sierpnia - opowiada Piotr. - Osoby, którym kompletnie nic nie było, zostały uziemione w domu. Podobnie jak te, które miały z nimi kontakt. Jaki był w tym sens? Stwierdziliśmy, że po prostu nie będziemy się badać. Kto gorzej się czuł, brał urlop i siedział w domu. Nic nikomu nie zgłaszał, sanepid nie nakładał kwarantanny na osoby, z którymi tamci mieli kontakt. Kiedy ktoś z chorujących w domu poczuł się lepiej, to wracał. Trochę się wystraszyliśmy, jak dwóch kolegów wylądowało w szpitalu w stanie ciężkim, ale byli to panowie po 60. r.ż., więc tłumaczyliśmy sobie, że to przez wiek.
- Każdy z nas miał jednak świadomość (i poczucie winy), że koronawirusa mogli złapać od nas - dodaje Marcin, pracujący z Piotrem w tej samej firmie. - Nasi koledzy naprawdę na siebie uważali i ryzyko zakażenia ograniczali do minimum, bo wiedzieli, że są w grupie ryzyka. W odróżnieniu od reszty - większość zatrudnionych u nas mężczyzn ma od 22 do 35 lat i z pandemii niewiele sobie robi. Mimo stosowania się do zasad profilaktyki zdarzały się czasem sytuacje, kiedy ten kontakt ze starszymi kolegami mieliśmy intensywny. I pewnie wtedy doszło do zakażenia. Po kilku tygodniach w szpitalu zostali wypisani, teraz ich stan jest w miarę dobry, a my w firmie zmieniliśmy nastawienie, bo dotarło do nas, że ten wirus istnieje naprawdę. I że choć sami możemy przechodzić go niemal bezobjawowo, stanowimy realne zagrożenie dla innych. Obecnie nikt z nas nie miga się przed zrobieniem testu, jeśli jest taka potrzeba. Nikt też nie burzy się, że musi siedzieć przez 10 dni w domu, choć czuje się na tyle dobrze, że mógłby pracować.

Skrajny egoizm kontra odpowiedzialność społeczna



Medycy przypominają, że nakaz izolacji czy kwarantanny nie wziął się znikąd. Nie jest to też wyłącznie złośliwość sanepidu. Takie postępowanie ma ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, który - co zostało udowodnione - rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie.

- Po zakażeniu wirusem SARS-CoV-2 nosiciel staje się źródłem zakażenia już po dwóch dniach, jednak średni czas rozwoju choroby w organizmie człowieka to 4-5 dni. W tym czasie mogą pojawić się nietypowe objawy zakażenia, takie jak katar, kaszel, gorączka, uczucie łamania w kościach, dreszcze - tłumaczy Łukasz Wrycz-Rekowski, ratownik medyczny z Fundacji AID Ratunek. - Często pacjenci oszukują się, że jest to zwykłe przeziębienie, zrzucają to na karb ostatnich wydarzeń, np.: wyjścia na dwór bez czapki, nadmiernego wietrzenia mieszkania. Stanowczo odrzucają od siebie myśl, że może to być "ten" wirus. Bo przecież gdzie mieliby się nim zarazić? Ponadto potencjalnie zakażeni obawiają się konsekwencji związanych z rozpoznaniem COVID-19 - kwarantanna, izolacja, zgłoszenie, a w następstwie tego nienawiść bliskich i znajomych za przymusową izolację. W tym samym czasie faktycznie stają się źródłem zakażenia dla innych. Typowe objawy koronawirusa, takie jak zaburzenia smaku, węchu, spadek saturacji, suchość śluzówek, pojawiają się dopiero około 10. dnia od zakażenia. Dopiero na tym etapie wielu pacjentów rozważa wykonanie testu potwierdzającego obecność wirusa. Nie mają nawet świadomości tego, że od 7-8 dni sami stanowią źródło zakażenia.
Jak przekonuje, wczesna diagnostyka w kierunku występowania wirusa, którą można przeprowadzić już około 5. dnia od zakażenia, sprawia, że potencjalny nosiciel zaraża innych krócej, bo tylko między 2. dniem od zakażenia a wystąpieniem pierwszych objawów nietypowych, a nie między 2. a 10.-11. dniem, w którym pojawiają się typowe dla zakażenia objawy.

Udając, że nie masz COVID-a, odbierasz pacjentom medyków, którzy mogą uratować im życie



W chwili, kiedy wiele osób "kombinuje", jak uchylić się przed wykonaniem testu czy pójściem na kwarantannę, medycy mierzą się ze skutkami tak nieodpowiedzialnego działania.

- Wykluczanie obecności koronawirusa w organizmie i oszukiwanie personelu medycznego niesie ze sobą daleko idące konsekwencje - tłumaczy Łukasz Wrycz-Rekowski. - Personel medyczny, mający kontakt z potencjalnie zakażonym, sam jest poddawany procedurze kwarantanny, procedurze dezynfekcji muszą zostać poddane pomieszczenia, karetki, sale operacyjne, a to ogranicza ich dostępność dla innych.
- Borykamy się z niedoborem personelu, dlatego jeśli ktoś poprzez swoje nieodpowiedzialne zachowanie "wyśle" na kwarantannę zespół, który udzielał mu pomocy, może się okazać, że jeśli w jednym czasie zjawi się kilkoro pacjentów z zawałem, będzie trzeba dokonywać selekcji i decydować, kogo ratować - mówi jedna z pielęgniarek, pracująca na oddziale ratunkowym (nazwisko znane redakcji). - Zawał nie zaczeka, aż kardiolog skończy z jednym pacjentem, żeby mógł zająć się innym. Pamiętajmy, że od tego, jak szybko zostanie udzielona pomoc, zależy, czy pacjent przeżyje.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (125)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Piotr Maria Śliwicki

Od 1991 był prezesem Grupy Ergo Hestia, odszedł ze stanowiska pod koniec 2022 roku. Kierował...

Najczęściej czytane