• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Rząd walczy ze śmieciowym jedzeniem. Czy przedsiębiorcy przetrwają?

Robert Kiewlicz
16 lipca 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Co jedzą nasze dzieci w szkołach i przedszkolach?
1 września 2015 roku w szkolnych sklepikach nie będzie można sprzedawać tzw. "śmieciowego jedzenia". Wówczas wejdzie w życie znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia, która jednocześnie spowoduje likwidację wielu tysięcy miejsc pracy. 1 września 2015 roku w szkolnych sklepikach nie będzie można sprzedawać tzw. "śmieciowego jedzenia". Wówczas wejdzie w życie znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia, która jednocześnie spowoduje likwidację wielu tysięcy miejsc pracy.

Jednym z sukcesów rządu ma być wyprowadzenie "śmieciowego" jedzenia ze szkół. Ma się to stać już we wrześniu 2015 roku. Regulacja zasad żywienia dzieci w szkołach znacznie ogranicza asortyment, jaki może być sprzedawany w szkolnych sklepikach. Niestety, przy okazji stawia pod znakiem zapytania sens prowadzenia takiego biznesu. Nowe przepisy mogą doprowadzić do likwidacji nawet 20 tys. firm i jednoosobowych działalności gospodarczych w skali kraju.


Co w największym stopniu utrudnia założenie i prowadzenie własnej działalności gospodarczej?


Sklepikarze przede wszystkim boją się, że ze sprzedaży samych owoców czy kefirów nie utrzymają się. - Soki naturalnie wyciskane nie będą tanie, więc dzieciaki będą kupowały gazowane napoje w drodze do szkoły - mówi pani Ania, która prowadzi szkolny sklepik i twierdzi, że już kilka lat temu zrezygnowała ze sprzedaży chipsów na rzecz kukurydzianych chrupek, bo temat zdrowego żywienia w szkołach nie jest nowy. Jednak obecne propozycje są jeszcze bardziej restrykcyjne.

- Naprzeciwko szkoły jest jeden ze sklepów sieciowych. Ten sklep będzie miał od września bardzo wysokie obroty. Zwykle sprzedaję dwa jabłka tygodniowo i jednego banana, a kupuje je nauczyciel od biologii. Na czym mam zarobić - mówi z kolei Ewa Gach, która prowadzi sklepik w jednej ze szkół na Zaspie.

Szybka ścieżka w sezonie ogórkowym

Tuż przed wakacjami Ministerstwo Zdrowia opublikowało projekt rozporządzenia do "Ustawy o bezpieczeństwie żywienia dzieci w szkołach". Proponowane rozwiązania mają doprowadzić do zmiany nawyków żywieniowych dzieci. Projekt można konsultować zaledwie do 20 lipca, kierując swoje spostrzeżenia na adres e-mail dep-zp@mz.gov.pl

- Same założenia są słuszne, ale sposób wprowadzania zmian katastrofalny. Rozporządzenie ukazało się dwa dni przed wakacjami i konsultacje społeczne w tej sprawie mają trwać do 20 lipca. Same terminy mocno ograniczają nam działanie. Praktycznie wszyscy zainteresowani mają w tym czasie zawieszoną działalność i trudno do nich dotrzeć - mówi Robert Bilkiewicz, producent i dostawca do szkolnych sklepików z Gdańska. - Nowa ustawa regulująca sprzedaż artykułów spożywczych w szkołach spowoduje w praktyce zniknięcie około 20 tys. małych firm i jednoosobowych działalności. Sklepiki szkolne, drobni dostawcy, mali lokalni producenci jedną decyzją rządu tracą jakąkolwiek możliwość na przetrwanie. Nikt tych ludzi nie obroni, gdyż z uwagi na rozdrobnienie i małe jednoosobowe firmy nie mamy szansy podnieść tego tematu na forum publicznym. Ewidentnie widać, że twórcy tej ustawy są całkowicie oderwani od rzeczywistości. Jesteśmy za poprawieniem nawyków żywieniowych u dzieci, ale - jak wiemy z przeszłości - ograniczanie dostępności nie załatwi problemu, a jedynie zamiata go pod dywan.

Specjaliści oceniają, że około 20 tys. sklepików szkolnych w całym kraju generuje prawie 300 tys. miejsc pracy - w usługach hurtowych, transportowych oraz w obsłudze samych sklepików. Tę ostatnią grupę w dużej mierze stanowią osoby z grupy wiekowej 50+, dla których ponowne wejście na rynek pracy może stanowić barierę nie do pokonania.

Według nowych zasad od września 2015 roku można będzie sprzedawać tylko wodę, soki naturalnie wyciskane lub z zawartością cukru nie większą niż 10 proc., o pojemności nie większej niż 330 ml, kanapki z suchą wędliną (do 10 proc. tłuszczu), serem, owoce, warzywa, z wyłączeniem suszonych, przetwory mleczne (jogurt, kefir itp.) z zawartością cukru nie większą niż 10 proc. Dodatkowo na podmioty, które sprzedają, reklamują i promują w szkołach żywność inną niż dozwolona w ustawie inspektor sanitarny będzie mógł, w drodze decyzji, nałożyć karę pieniężną w wysokości do 5 tys. zł.

Dobre zamiary, ale skutki katastrofalne?

Jak twierdzą sami sklepikarze przyjęcie rozporządzenia w proponowanej formie spowoduje, że ajenci, dystrybutorzy i producenci płacący składki ZUS i podatki zasilą rzesze bezrobotnych i ustawią się w kolejce po zasiłki.

- Swój biznes będę musiała zamknąć. Jest to dla mnie przykre, bo sklepik prowadzę już ponad 25 lat. Jestem w wieku przedemerytalnym i od tylu lat prowadzę własną działalność, że trudno mi będzie znaleźć nowe zatrudnienie - mówi Ewa Gach, która prowadzi sklepik w jednej ze szkół na Zaspie. - Po przeczytaniu rozporządzenia okazało się, że od września będę mogła sprzedawać tylko wodę i marchewkę oraz napoje mleczne. W szkole mamy specjalne źródełka z wodą dla dzieci, mleko i owoce dzieci dostają za darmo. Dla mnie te przepisy są po prostu dyskryminujące. Jestem takim samym podatnikiem jak wszyscy. Płacę ZUS i dzierżawę. Naprzeciwko szkoły mam jeden ze sklepów sieciowych. Ten sklep będzie miał od września bardzo wysokie obroty.
Stracą na tym dzieci, padną firmy handlowe i przedsiębiorcy, grube miliony złotych w perspektywie całego kraju stracą szkoły za wynajem, a otyłość u dzieci się nie zmniejszy, bo w portugalskiej Biedronce nabędą często gorszej jakości produkty w większych gramaturach.

- Rzeczywistość po wprowadzeniu nowej ustawy będzie taka, iż sklepiki szkolne zostaną zamknięte przez ajentów - twierdzi jeden z producentów napojów w Gdańsku. - Krótka lista produktów proponowanych przez MZ nie daje nam najmniejszych szans na dostosowanie się do wymogów, a ajentom sklepików szkolnych na utrzymanie pracy. My, polscy producenci, nasi pracownicy, właściciele sklepików, dystrybutorzy i wielu ludzi utrzymujących swoje rodziny, zasilimy grupę bezrobotnych w urzędach pracy.

Szkoły i lokalne budżety stracą pieniądze

Sklepiki szkolne, we współpracy z Radami Rodziców w ostatnich latach przeszły dosyć dużą metamorfozę. W zdecydowanej większości tych punktów chipsy i gazowane napoje zastąpiły chrupki kukurydziane, batoniki musli, soki, woda i kanapki. Producenci słodyczy zadbali o to, aby sztuczne barwniki zastąpiły naturalne, a porcje proponowane dzieciom do sprzedaży były mniejsze. W sprzedaży pojawiły się też produkty zbożowe, ekologiczne i niskokaloryczne.

- Opinii publicznej przedstawiono jednak projekt napisany z perspektywy Warszawy. W tym mieście zbierano bowiem dane statystyczne o sklepikach i sugerowano się możliwościami ekonomicznymi konsumentów, pomijając całkowicie inne, mniej zamożne ekonomicznie obszary kraju - dodaje Bilkiewicz.

Przystosowanie tradycyjnych sklepików do roli bufetów (co sugeruje projekt) będzie niosło ze sobą ogromne koszty. Ministerstwo Zdrowia w swoim projekcie nie wspomina ani słowem o jakiejkolwiek pomocy ajentom w tym zakresie.

- Środki finansowe uzyskiwane z opłat za wynajem pomieszczeń na sklepiki były dotychczas przeznaczane przez szkoły na dofinansowanie m.in. konkursów, olimpiad szkolnych, wycieczek oraz pomocy naukowych. Po wprowadzeniu nowych przepisów zginą one bezpowrotnie - twierdzi Bilkiewicz. - Pominięto również okres przejściowy na dostosowanie do nowych warunków i wymogów. Projekt rozporządzenia opublikowany został na dwa dni przed końcem roku szkolnego, a dalsze prace legislacyjne zakończą zapewne cały proces na kilka dni przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Produkty proponowane dzieciom do sprzedaży będą miały bardzo wysokie ceny, co spowoduje w zdecydowanej większości przypadków ich niedostępność, a przez to dyskryminację mniej zamożnych dzieci.

- Dzierżawimy od Gdańska pięć punktów na sklepiki szkolne i łącznie płacimy za nie ponad 5 tys. złotych miesięcznie. Czyli w skali jednego roku szkolnego 50 tys., które przejdą koło nosa miastu, bo sklepiki nierentowne trzeba będzie zamykać, co będzie równoznaczne z rozwiązaniem pięciu umów z naszymi pracownikami - dodaje Tomasz Pietrzyk, prowadzący sieć sklepików szkolnych w Trójmieście.
Opinii publicznej przedstawiono projekt napisany z perspektywy Warszawy. W tym mieście zbierano bowiem dane statystyczne o sklepikach i sugerowano się możliwościami ekonomicznymi konsumentów, pomijając całkowicie inne, mniej zamożne ekonomicznie obszary kraju

Nie zakazujmy, ale edukujmy

Jak czytamy w komentarzu do projektu nowych przepisów, w szkołach podstawowych i gimnazjalnych uczniowie częściej mogą zaopatrzyć się w słodkie lub słone przekąski oraz słodzone i gazowane napoje, natomiast w szkołach ponadgimnazjalnych częściej można zakupić żywność zalecaną, w tym owoce i warzywa, produkty mleczne, wody mineralne i ciepłe herbaty. Automaty sprzedające napoje lub słodycze znajdują się w niemal co drugim gimnazjum i w co trzeciej szkole podstawowej. Zazwyczaj znajdują się w nich woda, słodkie napoje owocowe lub typu cola, słodycze oraz chipsy. Twórcy projektu twierdzą, że dostarcza on przede wszystkim narzędzia umożliwiającego eliminację przyczyn powstawania nadwagi i otyłości wśród dzieci i młodzieży poprzez promocję zdrowego sposobu odżywiania.

Sami sklepikarze twierdzą, że takie stawianie sprawy jest nieuczciwe i krzywdzące, a rządzący chcą na ich barki przerzucić odpowiedzialność za zdrowe żywienie dzieci.

- Co do samej ustawy, to jest ona nieprecyzyjna i krzywdząca dla wielu producentów oraz dystrybutorów. Wystarczyłoby tylko zrobić ankietę wśród szkół ze sklepikiem oraz bez i wyliczyć średnią wagę ucznia, aby dowiedzieć się, że nie w sklepiku szkolnym problem, a w rodzicach, którzy piszą roczne zwolnienia z W-Fu, kupują dzieciom komputery, a te cały dzień siedzą na Facebooku - mówi Pietrzyk. - Edukujmy dzieci, dajmy im dostęp do boisk i zajęć ruchowych, wpajajmy w nich zainteresowanie sportem i rywalizację, a nie zakazujmy dzieciom zjedzenia batona czy wypicia herbaty z cukrem, bo ze szkoły zrobimy "małe więzienie". Stracą na tym dzieci, padną firmy handlowe i przedsiębiorcy, grube miliony złotych w perspektywie całego kraju stracą szkoły za wynajem, a otyłość u dzieci się nie zmniejszy, bo w portugalskiej Biedronce nabędą często gorszej jakości produkty w większych gramaturach.

Resort zdrowia nie widzi problemu

O to, czy podczas tworzenia projektu zwrócono uwagę na skutki społeczne, czyli ewentualny wzrost bezrobocia i możliwość likwidacji większości sklepików szkolnych zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia. Resort nie udzielił nam jednak odpowiedzi na to pytanie. Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy ministra zdrowia poinformował nas jedynie, że wszelkie niezbędne informacje znajdują się na stronie Rządowego Centrum Legislacji i zamieszczono tam projekt rozporządzenia wraz z uzasadnieniem i oceną skutków regulacji.

W dokumencie tym czytamy, że: "wejście w życie rozporządzenia nie spowoduje zmian na rynku pracy w odniesieniu do zatrudnienia oraz nie będzie miało wpływu na wskaźniki zatrudnienia, pod warunkiem dostosowania się do przepisów zatrudnienia."
Sklepiki szkolne, drobni dostawcy, mali lokalni producenci jedną decyzją rządu tracą jakąkolwiek możliwość na przetrwanie.

Sprawą sklepików szkolnych zainteresowała się natomiast Konfederacja Lewiatan, która obiecała pomoc sklepikarzom. Interpelację poselską do Mariana Zembali, ministra zdrowia, ma także złożyć w najbliższych dniach posłanka Agnieszka Pomaska.

Rząd nie pierwszy raz chce zrobić nam dobrze

W 2014 r. wprowadzono darmowe podręczniki dla klas I-III. Dzięki temu państwo, zasłaniając się pomocą dla rodziców przejęło rolę wydawcy i w konsekwencji wyeliminowało z rynku prywatnych przedsiębiorców. Zmiany wprowadzono, choć według wszelkich analiz nowelizacja miała mieć fatalne skutki dla rynku pracy. Przewiduje się, że zatrudnienie w wydawnictwach, księgarniach, czy firmach poligraficznych straci kilka tysięcy osób. Według rządu zagrożonych zwolnieniami miało być tylko 360 osób.

Podobną sytuację mamy jeśli chodzi żłobki i przedszkola. Jeszcze kilka lat temu promowano tworzenie tego typu placówek. Często otwierały je osoby młode lub będące w wieku przedemerytalnym. Tworzono też specjalne dotacje na ten cel. Sens istnienia takich placówek podważy jednak kolejny pomysł Ministerstwa Edukacji Narodowej, zgodnie z którym do przedszkoli miałyby zostać przyjmowane dwulatki. Jeśli tak się stanie, to opustoszeją licznie powstałe w ostatnich latach żłobki i zlikwidowane zostaną kolejne małe firmy. Wcześniej nastąpił odpływ dzieci z przedszkoli do szkół w związku z objęciem sześciolatków obowiązkiem szkolnym.

Powstaje pytanie, czy dzięki takiej pomocy rządu, który jedną ręką daje, aby drugą zlikwidować tysiące miejsc pracy, uda nam się godnie dożyć do czasu osiągnięcia wieku emerytalnego i co z wolnym rynkiem.

Opinie (199) 7 zablokowanych

  • Do wszystkich mądrych inaczej (4)

    Pytam wszystkich pochlebców :
    Co to jest niezdrowa żywność i dlaczego jest produkowana? Kto na to pozwala - czyżby obecny nierząd !? Czy idąc do każdego dowolnego sklepu mogę tam takie nabyć? To nie jest żadna ustawa o "zdrowej żywności" -TYLKO MEDIALNY GNIOT - LEP WYBORCZY DLA IDIOTÓW - na który jest tylko jedna odpowiedź - 'DEFENSTRACJA". Tak jak wpuszczenie na rynek obcego handlu spowodowało upadek rodzimego - tak w tej chwili dokończamy eksterminacje narodu polskiego.Wszystkim durniom piszącym pochlebne komentarze gratuluje bo ich głupie dzieci teraz będą jadły np: zdrowe bułeczki słodkie z okolicznych marketów produkowane z mrożonek z dodatkowymi wartościami uszlachetniającymi kształt, wygląd i smak - przy okazji zapiją dodatkowym wyrobem colo-podobnym i zgryzą dużą paczką chipsów paprykowych - towarem którego od min. dwóch lat nie ma w żadnym sklepiku szkolnym. Bo przecież bułki słodkie produkowane w lokalnych - polskich piekarniach z tradycjami od pokoleń - na tradycyjnym cieście drożdżowym bez ulepszaczy ..., są stawiane w ustawie na równym poziomie z fast food. Przy okazji norm ustawy nie spełnia żaden yogurt smakowy bakomy, yogobelli, sok kubuś, tymbark,monte....itd - SAME ZŁO. Natomiast podwyzka ZUS do około 1200, dzierżawa 500- spełnia wszelkie normy pełnienia misji społecznej- prowadzenia sklepu w szkole. O wymogach sanitarnych nie wspomnę - w 70% sklepików nie ma możliwości robienia- produkowania kanapek- chyba, że z naruszeniem obowiązującego prawa - co niejednokrotnie ma miejsce własnie w trosce o zdrowie dzieci i promowanie zdrowego żywienia. Aaaaaaaa szkoda dla was czasu DURNY NARODZIE Z WYPRANYM DO CNA MÓZGIEM.

    • 21 3

    • przecież jogobela czy tymbark to syf (3)

      Człowieku czytasz etykietki? Polecam zacząć. Osobiście nie pijam żadnego 'napoju' który poza zapisem 'sok z zagęszczonego soku owocowego' ma w składzie coś jeszcze. A najlepiej na co dzień pić czystą wodę. I tego trzeba uczyc najmłodszych.

      • 3 0

      • (2)

        Te twoje soki są produkowane z koncentratów zagęszczonego soku - przechowywanego w beczkach czasami kilka lat. W procesie produkcji np: takie najbardziej popularne pomarańczowe są wyciskane mechanicznie razem ze skórą z wszystkimi niedomytymi posypkami,oczywiście importowane owoce nie są konserwowane żeby dotarły do produkcji, i nie są za wcześnie zrywane zanim nabiorą odpowiedniego smaku i aromatu- co stanowi o ich zdrowości :)) - nawet nie wiesz jak jesteś oszukiwany. Jeżeli myślisz, ze przy masowej produkcji ...........
        Jasne UCZYĆ - ale nie zakazywać.Proces nauczania polega na pokazywaniu tego co złe i dobre ( w przypadku sklepików tego co lepsze). tylko tak możesz wychować świadomego obywatela.To długi proces - nie zmieni go żadna ustawa. Jak nie wierzysz to zakaż : produkcji papierosów - będą sami skręcać , zakaż produkcji alkoholu - będą sami pędzić, zakaż niezdrowej żywności- cokolwiek to znaczy - będzie jej jeszcze więcej spożywanej. Chyba, że jesteś faszystą jak obecnie rząd i cały euro-kołchoz : to wtedy należy ujednolicić kanapki, dzieci w mundurki,ostrzyżone tak samo, zamiast sklepiku urzędnik państwowy na posadzie karmiący w szkole państwowym jedzeniem - w ramach misji, trzepanie tornistrów żeby nic nie wniosły do szkoły....... W końcu twoje dziecko nie jest twoje - tylko państwowe- to przyszły niewolnik pracujący nie na rodzinę tylko na urzędnika państwowego - wiec robol musi być pozornie zdrowy - tak do 65 roku i do piachu. Trzeba zlikwidować sklepiki , bo za bardzo dbają o dzieci i jeszcze za długo będzie żyło stado niewolników.

        • 4 1

        • masz dużo racji (1)

          'Uczyć a nie zakazywac' - zgodzę się. Zawsze prezentowalem takie stanowisko w odniesieniu do używek. Ale tu nie chodzi o ogólny zakaz, a o zakaz dystrybucji w szkołach - de facto państwowych przecież. Wydaje mi się że najważniejszy jest tutaj dydaktyczny walor tego rozporządzenia. Nie mniej skłoniłes mnie do refleksji.

          • 1 0

          • Twoje racje też uznaje.

            W szkołach państwowych nie bardzo prawdziwe stwierdzenie - ustawa dotyczy wszystkich placówek oświatowych- prywatnych także, oraz nikt nie zauważył ze szkolnictwo wyższe jest też państwowe (we wszystkich placówkach ministerstwo oświaty zatwierdza program nauczania w Polsce szkolnictwo prywatne jest tylko z nazwy)
            Ja się "zapytowywuje" czy osobą dorosłym mogę sprzedawać co chcą czy mogę w liceach wydzielić pulkę dla dorosłych czy nie ???? - bo w ustawie nie ma wyjątków.
            Bzdura żaden dydaktyczny - PROBLEM ZAMIECIONY POD DYWAN- dydaktyczny będzie wtedy jak osiągniemy zamierzony skutek - DZIECI SPOZYWAJĄ ZDROWĄ ŻYWNOŚĆ - jak go osiągnąć likwidując sklepiki - bo chyba jestesmy na tyle mądrzy że rozumiemy ze pozbawiając sklepiki 70% towarów sprzedawalnych oznacza ich praktyczną likwidację. Dzieci z punktu dydaktycznego muszą mieć dostep do kazdej żywnosci - chocby po to żeby uczyły się wyboru, choćby po to żeby na lekcjach pokazywać te nie zdrowe produkty urządzać lekcje - tłumaczyć. sklepiki w trakcie takiego procesu kształcenia same przekształcą swój asortyment - wszak to klient wymusza towar . Jak uczniowie będą pytać o jabłka, banany, pomarańcze zdrowe kanapki, a batoniki, paluszki,napoje słodkie będą 'gniły na półkach" - a nie jak w tej chwili - jest odwrotnie - to na 100% sprzedawcy się dopasują.. W tej chwili jest to tylko Ustawa medialna - taka nośna pod hasłami likwidacji śmieci, ratowania zdrowia dzieci , w praktyce przynosząca odwrotny skutek i całkowity brak kontroli . To będzie tak samo jak w kazdej szkole : przychodzi woźna do dyrektora i mówi że dzieciaki palą papierosy w szatni, a dyrektor - ze się pani przewidziało, że w jego szkole nie ma problemu z paleniem. Tak będzie teraz ze zdrową żywnością - ustawa rozwiąże problem - temat się zakończy nie będzie się czego czepiać - wszak w szkole będzie tylko zdrowa żywność w nieistniejących sklepikach :)) A ile jest innych wymogów w przypadku prowadzenia sklepu w szkole ............ uuuuuuuuu każdego odważnego zapraszam ..... nikomu nie życze. Pozdrawiam Sylwek.

            • 3 0

  • (2)

    Standard. Znowu zamiast dobrych rozwiązań, wylano dziecko z kąpielą. Stare dobre przyzwyczajenia. Wychowujemy społeczeństwo nie edukacją, ale zakazami. Przecież to jasne, że dzieciaki będą kupować nadal, tyle, że gdzie indziej. A zaraz znajdzie się jakiś przedsiębiorczy i będzie sprzedawał batony z plecaka :)

    • 72 29

    • masz racje, lepiej od razu wprowadzić do sklepików dopalacze i maruhuanę przecież i tak kupują z plecaka (1)

      • 5 17

      • Aleś ty niepojęty - kogo z elit interesuje zdrowie pospulstwa ?

        Ustawa nie ma nic ze zdrowiem wspólnego. Jest na zlecenie dużych firm, sieci sklepów. Tam ma płynąć kasa a nie do zwykłych ludzi. A przy okazji bezrobocie to też cel - będzie więcej tanich robotników i jeszcze tańszych gdy bezrobocie wzrośnie.

        • 4 2

  • (2)

    Uważam, że bardzo dobrze zrobili. Ale Polakowi zawsze źle. Źle, że śmieciowe jedzenie w szkole, a teraz źle, że zakazali.

    • 2 6

    • Niestety w PO zawsze maja duzo pomysłów ale wychodzi im jak zwykle. rzecz w tym, że sklepiki padają. Nie opłaca się więc nie ma ani junk ani healthy food bo nie ma sklepiku.

      • 0 0

    • Polakowi?! Raczej sprzedajacym zle. Przeciez na smieciowym jedzeniu robi sie duze pieniadze - kosztuje to grosze, a sprzedawane jest za realna kase.

      • 1 0

  • To krok w dobrym kierunku (2)

    Owszem, dzieci zawsze mogą kupić śmieciowe jedzenie poza szkołą lub przynieść je z domu, ale to nie powód, aby także w szkole były nim otaczane na witrynach szkolnych sklepików. Podążając za argumentem sprzedawców, to można wprowadzić do szkolnych sklepików alkohol, papierosy czy dopalacze, bo jak dzieciak chce, to i tak je jakoś kupi, a tym samym wzrosną obroty przedsiębiorców i wpływy z podatków dla gmin.

    Jestem za tym, aby szkoła, tam gdzie możliwe, promowała i kreowała możliwie pożyteczne wzorce.

    • 104 31

    • Jedyny cel jaki przyświecał to zwiększyć obroty dużym sklepom.

      W ogóle nie chodziło o jekieś tam zdrowie. Jaki rząd dba o zdrowie niewolników?

      Napisali:
      "Ewidentnie widać, że twórcy tej ustawy są całkowicie oderwani od rzeczywistości."
      Ależ nie, oni doskonale wiedzieli co robią, wzięli za to pewnie w łapę...

      • 6 2

    • Ty sama to wymysliłaś?

      • 7 14

  • 3 kolejne panie minister edukacji z PO powinny zadać sobie pytanie:

    Komu służą? Powinny służyć narodowi czyli dzieciom i ich rodzicom. A jak jest od 8 lat?

    • 5 0

  • W "mojej" szkole nie ma sklepiku

    ale połowa dzieciaków i tak przynosi na śniadanie "mleczne kanapki" i inny syf. To rodzice robią z dzieci kaleki!
    A temat likwidacji czipsów w szkołach jest jak najbardziej ok.

    • 10 3

  • rząd w tym śmiesznym aroganckim kraju powinien wybudować fabryki jak Niemczech, Anglii, Francji i pn Włoszech. Ludzi nie stać na nic pracując za 1 do 3 funtów na godzinę.

    • 3 0

  • Panstwo nie powinno tworzyc przepisow .. nakazow.. zakazow itd... (3)

    czyli tworzyc panstwa restrykcyjno urzedniczego bo nie tedy droga i to globalnie nic nie da a skupic sie na wychowaniu, wzorcach itd a przede wszystkim na tworzeniu jak najlepszych perspektyw dla rodzicow bo to przelozy sie na ich standard zycia czyli ... dzieci !!! Kazdy i tak zaopatrzy sie w to co chce jak nie tu to tam, ale w co konkretnie to juz zalezy oczywiscie nie tylko ale glownie od mozliwosci finansowych !!!

    • 13 3

    • a jak wzorce daje państwo?

      wszędzie zalew tandety, głupoty, kiczu, przemocy, seksu, sprzedajności, używek...

      gdzie są te wzorce?

      • 2 0

    • jasne (1)

      juz to widze, jak pozdejmujemy znaki ograniczenia predkosci i bedziemy rozdawac ulotki, zeby jezdzic wolno, to wszyscy beda sie do tego stosowac

      • 2 2

      • mylisz pojecia, tu juz chodzi o mozliwosc zabicia kogos

        ( ze siebie nieodpowiedzialnego to jego poroblem ), ale tak na pewno tez ulotki kampanie np. filmy pokazujace tragedie wywolana duza predkoscia itd. na pewno pomoga a nie zaszkodza chocby uratowaly jedno zycie

        • 0 2

  • wycieczki szkolne

    To też powinny być zakaz odwiedzania Maców i KFC innych Fast Foodów w czasie wycieczek szkolnych o tym już nie ma mowy.
    Albo lepiej zakaz wstępu dzieciom i młodzieży do takich miejsc .
    Bo przecież tam też jest nie dobre i złe jedzenie a my przecież musimy dbać o nasze dzieci . Ale oczywiście tego nasze państwo nie zrobi .
    Najlepiej wszystko zakazać a nie edukować i poprawiać .

    • 21 1

  • Ankieta

    Poproszę odpowiedź - "wszystkie powyższe"

    • 2 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Katarzyna Dobrzyniecka

Ekonomista, Absolwent Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Gdańskiego Od ponad 10 lat Dyrektor...

Najczęściej czytane