• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

W pogoni za jednorożcem. Czy warto inwestować w polskie start-upy?

Robert Kiewlicz
22 listopada 2023, godz. 08:00 
Opinie (9)
- Start-up musi być firmą bardzo innowacyjną, bo wszystko, co proste, zostało już wymyślone albo jest robione lepiej i szybciej przez gigantów - twierdzi Paweł Braun, prezes gdańskiego Inkubatora Starter. - Start-up musi być firmą bardzo innowacyjną, bo wszystko, co proste, zostało już wymyślone albo jest robione lepiej i szybciej przez gigantów - twierdzi Paweł Braun, prezes gdańskiego Inkubatora Starter.

Jednorożec jest potężny, posiada ogromne możliwości i jest wart miliardy. Nie chodzi tu jednak o mityczne zwierzę, ale o innowacyjny start-up wart co najmniej miliard dolarów. Szacuje się, że jednorożców jest obecnie ponad 600 i wywodzą się przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych i Chin. Czy Polska doczeka się swojego jednorożca, a może i całego stadka, czy każda młoda firma zasługuje na miano start-upu i czy warto inwestować w ryzykowne przedsięwzięcia, rozmawiamy z Pawłem Braunem, prezesem gdańskiego Inkubatora Starter.



Czym właściwie jest start-up? Czy to każda młoda firma? Czy wystarczy np. prowadzić działalność w sieci i być już start-upem? Czy może potrzeba czegoś więcej?

Paweł Braun: - Dotknął Pan bardzo ważnego tematu, o którym dyskutuje się już od bardzo wielu lat. Kiedyś start-upem była właściwie każda firma IT. Wszystko, co robiliśmy w technologiach komputerowych, było start-upem. To było nowe i nieznane. Trochę tak jak teraz ze sztuczną inteligencją.
Takie firmy, jak: Google, Apple, Facebook, Amazon, będzie już bardzo trudno stworzyć. Za nimi stoi gigantyczny kapitał wielkości niektórych gospodarek krajowych. Trudno więc konkurować z tego rodzaju graczami.

Ktokolwiek zajmował się komputerami, z automatu był określany mianem start-upu. Później, kiedy komputery stały się normalnym narzędziem codziennej pracy dla każdego, nadal znaczącą część start-upów stanowiły spółki technologiczne. Głównie dlatego, że tam próg wejścia jest relatywnie najmniejszy. Dużo trudniej być przedstawicielem start-upu med-techowego, mil-techowego czy z innych branż, które wymagają od samego początku bardzo dużych nakładów finansowych.

Dużo prościej jest być start-upem, który wymaga dwóch dobrych programistów wymyślających nowy produkt. Rzeczywiście nadal jest tak, że start-upy to w dużej mierze spółki IT. Tylko bardzo pilnujemy tego w ocenie i w rozmowach, w inkubacji tych spółek, żeby były to firmy, które od początku myślą o globalnym zasięgu swojej działalności. Zakładając spółkę start-upową, od początku musimy myśleć o przeskalowaniu swojej działalności. Taka spółka nigdy nie działa na rzecz małego środowiska lokalnego. Ona zawsze musi działać bardzo szeroko - najlepiej globalnie. Stąd też pojęcie jednorożców, czyli tych spółek z kapitalizacją miliarda dolarów, które wyrastają z 10-dolarowej inwestycji w garażu, a urastają do miliarda dolarów. Każdy marzy o tym, żeby włożyć 2 dolary w spółkę i później mieć udział w miliardach.



Wspomniał Pan o tym, że określenie start-up wywodzi się ze świata technologicznego. Czy takie proste działalności też mogą zasłużyć na miano start-upu? Czy chodzi jedynie o firmy bardzo silnie skomplikowane i innowacyjne?

- Z pewnością firma musi być bardzo innowacyjna, bo wszystko, co proste, zostało już wymyślone albo robione lepiej i szybciej przez gigantów. Jeżeli ktoś wpadnie na pomysł, który jest ekonomicznie opłacalny i w miarę innowacyjny, to bardzo szybko Elon Musk albo firma Microsoft zrobi to lepiej i szybciej, wykorzystując cały swój zasób. Apple czy Google, czyli spółka Alphabet, mają taki potencjał, że albo mogą wykupić mniejsze spółki, albo po prostu zrobić to dużo efektywniej niż dwoje studentów z Politechniki Gdańskiej. Najbardziej ciekawa, w tej chwili, jest w świecie start-upów innowacja. Najlepiej taka, która dotyczy przemysłu i technologii.
W start-upach musimy wspólnie ponieść ryzyko. Ja mam pomysł, ty masz pieniądze. Zróbmy to razem z pełną świadomością, że być może ja stracę 2 lata swojego życia, a ty stracisz pieniądze, które zainwestowałeś.

Dużo się mówi o IoT, czyli Internet of Things, co już wymaga pewnej wiedzy technologicznej. Dużo się mówi o mil-techach, zwłaszcza w kontekście wojny w Ukrainie i rosnącego napięcia światowego pomiędzy mocarstwami. Med-techy "wypłynęły" na covidzie. Okazało się wówczas, że możemy bardzo szybko zarobić, jeśli wprowadzimy jakąkolwiek innowację w świecie medycyny. Dlatego wszystkie urządzenia do badania poziomu cukru, wczesnego wykrywania nowotworów cały czas pojawiają się na giełdzie pomysłów. Niestety cały czas są to zbyt mało efektywne i opłacalne ekonomicznie technologie.

Na Zachodzie, nad czym ubolewam, jest dużo więcej niż u nas spółek, które zajmują się innowacjami w produkcji rolnej. Pomimo że są pieniądze na zwiększenie produkcji rolnej i jest dużo uwolnionych zasobów na wsparcie tego rodzaju spółek, to cały czas jeszcze, mam wrażenie, nie dostrzegamy do końca tej olbrzymiej szansy.

- Rzeczywiście nadal jest tak, że start-upy to w dużej mierze spółki IT. Tylko bardzo pilnujemy tego w ocenie i w rozmowach, w inkubacji tych spółek, żeby były to firmy, które od początku myślą o globalnym zasięgu swojej działalności - Paweł Braun, prezes Inkubator Starter. - Rzeczywiście nadal jest tak, że start-upy to w dużej mierze spółki IT. Tylko bardzo pilnujemy tego w ocenie i w rozmowach, w inkubacji tych spółek, żeby były to firmy, które od początku myślą o globalnym zasięgu swojej działalności - Paweł Braun, prezes Inkubator Starter.

Z Pana słów wynika, że start-upy, przynajmniej te bardziej świadome, od razu celują w takie branże, gdzie są duże pieniądze.

- Bardzo lubimy ludzi, którzy potrafią spieniężyć swoją wiedzę, bo to nie jest takie oczywiste w polskim systemie edukacji. Cały czas bardzo wiele badań powstaje bez wcześniejszego zamysłu, takiego, żeby generowało jakiś zysk, nawet zysk społeczny. One są badaniami wewnętrznymi, uniwersyteckimi i naukowymi. Są pracami habilitacyjnymi, które mają służyć światu naukowemu do poszerzania swojej wiedzy w określonej, wąskiej dziedzinie.

Natomiast w wielu krajach europejskich, nie mówiąc o Stanach Zjednoczonych, badania naukowe mają przynieść określone korzyści - finansowe lub społeczne. Z tym zamiarem powstają badania i są finansowane od bardzo wczesnego etapu przez zewnętrzne firmy, które chcą poprawić jakość swojego produktu lub innowacyjność przemysłu.



My się dopiero tego uczymy. Muszę pochwalić trójmiejskie uczelnie, że bardzo szybko tę lekcję odrabiają i w ciągu ostatnich kilku lat dostrzegamy bardzo duże zmiany. Bardzo często rozmawiamy z naszymi uczelniami o tym, jak te innowacje wdrażać, jakie jest zapotrzebowanie ze strony przemysłu. Centra transferu technologii, które są przy szkołach wyższych, działają coraz efektywniej i skuteczniej.
Sytuacja na rynku globalnym jest bardzo trudna dla start-upów. Jest wiele tzw. czarnych łabędzi, czyli takich czynników, które znacząco obniżają apetyt innych firm na wydawanie ryzykownych pieniędzy.

Uczelnie wyższe, poza swoim statusem instytucji badawczych, są w tej chwili normalnymi firmami, które też muszą się utrzymać. Bardzo dobrze, że władze wszystkich naszych trójmiejskich uczelni potrafią myśleć biznesowo również o tym, jak spieniężyć olbrzymi potencjał wiedzy, który zgromadzili przez lata u siebie w uczelniach.

Czy start-up jest dla każdego?

- Otwarcie start-upu, zresztą tak jak każdej działalności, wymaga olbrzymiej odwagi i dużego apetytu na ryzyko. Ze start-upami jest tak, że dziewięć na dziesięć start-upów, średnio licząc, upada po roku, czasem po dwóch latach. Zwłaszcza te pierwsze start-upy. Jak wykazują statystyki, dopiero w wieku 30-40 lat zakłada się takie start-upy, które są w stanie przetrwać nieco dłużej. To jest oczywiście tylko statystyka. Są bardzo młodzi ludzie, którzy też otwierają świetne start-upy. Trzeba jednak osiągnąć pewien poziom dojrzałości przedsiębiorczej, żeby czasem po licznych upadkach otworzyć taką firmę, która ma jakieś szanse uzyskania miejsca na rynku.

Bardzo często bywa też tak, że taka firma dochodzi do pewnego etapu i nie osiąga poziomu globalnego, ponieważ w międzyczasie powstają inne firmy z konkurencyjnym produktem, które zajmują rynki. To jest trochę tak jak z komunikatorami. Mniej więcej wszystkie robią to samo, ale jednak mamy tych komunikatorów sześć. I gdyby był jeden najlepszy, to pewnie posługiwalibyśmy się jednym. A tak naprawdę posługujemy się sześcioma, co wprowadza chaos.

Czyli oprócz wiedzy, determinacji i świetnego pomysłu jest też potrzebna ogromna doza szczęścia, żeby ten start-up "wypalił"?

- Determinacji, szczęścia i zaufania ze strony inwestorów. Takie organizacje jak nasza, czyli inkubatory i parki naukowo-technologiczne, konkursy międzynarodowe, służą temu, żeby młodzi przedsiębiorcy swoim pomysłem mogli się podzielić jeszcze na wstępnym etapie, bez znaczącego finansowania i bez ponoszenia znaczących nakładów. Ocenić, czy ich produkt ma wartość na rynku, czy ma szanse powodzenia i potencjał rozwoju. Bardzo wiele naszych działań, jako inkubatora, polega na tym, żeby uczyć młodych przedsiębiorców, jak się prezentować. Jak właściwe ocenić szanse biznesowe swojego produktu? Jak stworzyć model biznesowy, który ma szanse na powodzenie, i jak możliwie najszybciej osiągnąć zwrot z poniesionych inwestycji.
Wiadomo, że potencjalny zysk może być bardzo duży. To jest jednak gra, w którą tylko niektórzy potrafią grać. Trzeba właściwie ocenić potencjał danej spółki, licząc się z tym, że zainwestowane pieniądze do nas nie wrócą. To jest zawsze ryzyko.

Jak młodzi przedsiębiorcy zdobywają kapitał na rozwój? Jakie mają możliwości?

- W Polsce jest całkiem niezły rynek funduszy venture capital i funduszy private equity, czyli tych, gdzie prywatni inwestorzy są w stanie część swojego nagromadzonego majątku przeznaczyć na inwestycje wysokiego ryzyka, do których zaliczamy start-upy. Wiadomo, że potencjalny zysk może być bardzo duży. To jest jednak gra, w którą tylko niektórzy potrafią grać. Trzeba właściwie ocenić potencjał danej spółki, licząc się z tym, że pieniądze zainwestowane do nas nie wrócą. To jest zawsze ryzyko.

Dlatego też powstało wiele funduszy na poziomie rządowym. Jest Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, które wspiera firmy na wczesnym etapie powstawania. Zwłaszcza firmy badawcze. Jest Polski Fundusz Rozwoju, który ma kilka funduszy zajmujących się wsparciem dla młodych firm. Jest Polska Agencja Rozwoju Przemysłu, która też dysponuje funduszami. Jest mnóstwo spółek, które mają własne fundusze VC - od Orlenu po inne spółki, które część swojego kapitału inwestują w spółki wysokiego ryzyka. Pieniądze potencjalnie są na rynku, natomiast zdobywa się je stopniowo.



Zanim start-upy otrzymują pierwszą i drugą transzę finansowania, to oceniany jest MVP, czyli minimalny produkt rynkowy, a później POC, czyli proof of concept, czyli dowód na to, że dany produkt gdzieś już został wdrożony i zadziałał. Dopiero później poszukujemy tak naprawdę dużego wdrożenia i transze finansowania są stopniowo coraz większe.

Na początku wystarczy takie wsparcie jak nasze, czyli mentoring, który jest z naszej strony bezpłatny i którego udzielamy firmom na bardzo wczesnym etapie koncepcyjnym. Później zaczyna się akceleracja, czyli drobne kwoty, które pozwalają na to, żeby produkt rozwinąć. Pozwala to na zaangażowanie na przykład informatyka, który rozpisze aplikację, marketingowca, który zbuduje rynek, lub anioła biznesu, który poświęci trochę czasu, żeby produkt dopracować. Później te transze są coraz większe, aż do wprowadzenia produktu na rynek lub sprzedania produktu.

Czy polscy inwestorzy chętnie inwestują w przedsiębiorstwa na wczesnym etapie rozwoju? Czy to zależy od mody, branży, sytuacji na rynku globalnym?

- Dobrze, że Pan to poruszył, bo sytuacja na rynku globalnym jest bardzo trudna dla start-upów. Jest wiele tzw. czarnych łabędzi, czyli takich czynników, które znacząco obniżają apetyt innych firm na wydawanie ryzykownych pieniędzy. Zaczęło się od covidu, wybuchła wojna w Ukrainie, później kryzys na rynkach globalnych i inflacja. Mówiąc szczerze, tych pieniędzy, które prywatni przedsiębiorcy albo inwestorzy mogliby przeznaczyć na jeszcze większe ryzyko, jest naprawdę mało. Odnotowali już sporo ryzykownych wydarzeń i nie są skłonni bardziej ryzykować.

W tej chwili oczekujemy od rynku więcej stabilizacji i odrobienia strat wynikających z ostatnich wydarzeń. Gdy sytuacja się polepszy, a co za tym idzie - warunki finansowe, to nastawienie do inwestycji będzie znacznie korzystniejsze. Drugi kłopot, który mamy, to jest to, że tych start-upów jest relatywnie niewiele na polskim rynku.
Otwarcie start-upu, zresztą tak jak każdej działalności, wymaga olbrzymiej odwagi i dużego apetytu na ryzyko. Ze start-upami jest tak, że dziewięć na dziesięć start-upów, średnio licząc, upada po roku, czasem po dwóch latach.

Dlaczego?

- Składa na to się wiele czynników, ale my obwiniamy w największym stopniu system edukacji. Dlatego bardzo dużą częścią działalności Gdańskiej Fundacji Przedsiębiorczości jest poprawa jakości edukacji przedsiębiorczej. Dużo czasu poświęcamy na pracę z uczniami szkół podstawowych, liceów i uczelni wyższych i staramy się poprawić ich umiejętności przedsiębiorcze. Co niezwykle istotne, umiejętności przedsiębiorcze, których uczymy, nie ograniczają się tylko do przedsiębiorczości biznesowej.

Uczymy młodych ludzi, jak to jest, kiedy się bierze odpowiedzialność za swoje działania, jak się ponosi ryzyko związane ze swoją działalnością, jak się planuje tego rodzaju działania, jak się pozyskuje interesariuszy do tego, co się robi, jak trzeba później zaplanować i rozliczyć z tego, co obiecaliśmy ludziom. To może być mały warzywniak na osiedlu, to może być działalność polityczna, to może być własny pierwszy biznes. Wbrew pozorom te wszystkie rodzaje działalności są bardzo podobne. Trzeba je zaplanować, zrealizować, pozyskać partnerów i później rozliczyć i zamknąć. Tak jak każdy projekt, który przygotowujemy.

Jakie są główne rzeczy, którymi ekosystem start-upów amerykańskiego, brytyjskiego czy francuskiego różni się od polskiego? Nie jest to chyba tylko edukacja?

- Oczywiście, tam jest znacznie więcej prywatnych pieniędzy, które są inwestowane w tego rodzaju biznesy. Tam jest długa tradycja nie tylko ze strony prywatnych inwestorów, ale również systemu bankowego, który umożliwia finansowanie branży wysokiego ryzyka. Pomijając znane już wszystkim przykłady, że jeżeli komuś padła firma dwa razy, to z pewnością na trzecią dużo łatwiej będzie mu pozyskać pieniądze.

To typowo amerykański sposób myślenia. Jeżeli ktoś jest przedsiębiorczy i dostał bardzo wiele lekcji, to ma już niezbędne doświadczenie, żeby prowadzić biznes.

U nas chyba jest to inaczej postrzegane. Ktoś, kto położył dwie firmy, wcale nie jest dobrym kandydatem na partnera biznesowego.

- Tak i do tego oczekujemy bardzo szybkiego zwrotu i zabezpieczenia możliwie na całym majątku potencjalnego partnera i całej jego rodziny oraz pewności, że absolutnie nie stracimy na tym ani złotówki.

Tak się nie dzieje w start-upach. Musimy wspólnie ponieść to ryzyko. Ja mam pomysł, ty masz pieniądze. Zróbmy to razem z pełną świadomością, że być może ja stracę dwa lata swojego życia, a ty stracisz pieniądze, które zainwestowałeś.
Bardzo lubimy ludzi, którzy potrafią spieniężyć swoją wiedzę, bo to nie jest takie oczywiste w polskim systemie edukacji. Cały czas bardzo wiele badań powstaje bez wcześniejszego zamysłu, takiego, żeby generowało jakiś zysk, nawet zysk społeczny.

Skłonność do ryzyka u nas się zmienia?

- Jak już wcześniej powiedziałem, niestety ostatnio znowu cofnęliśmy się o parę lat i znowu schowaliśmy się za bezpiecznymi lokatami i inwestycjami w nieruchomości. Bo to są inwestycje, które generują nam stabilny, może niezbyt spektakularny, ale jednak przychód i wiemy, że te pieniądze na pewno odzyskamy. Bardzo liczę na to, że sytuacja się wkrótce ustabilizuje - przynajmniej na rynku gospodarki krajowej i na rynku prawodawstwa. To bowiem też generowało bardzo duży niepokój ze strony wszystkich inwestorów, zwłaszcza zagranicznych, którzy niechętnie inwestowali ostatnimi czasy w Polsce, ponieważ do licznych faktorów ryzyka doszedł ten dotyczący niestabilności, nieprzewidywalności prawa, nieprzewidywalności decyzji politycznych. To było o jedno ryzyko za dużo.

Na samym początku wspomnieliśmy o jednorożcach. W Polsce jest potencjał do tego, żeby taki jednorożec powstał? Jeśli tak, to kiedy możemy się tego spodziewać? W perspektywie 10, 20, a może 100 lat? Czy może nie mamy kompletnie potencjału i coś trzeba diametralnie zmienić, żeby taka firma, jak Google, Apple, Facebook, Amazon, powstała w Polsce?

- Takie firmy będzie już bardzo trudno stworzyć. Za nimi stoi gigantyczny kapitał wielkości niektórych gospodarek krajowych. Trudno więc konkurować z tego rodzaju graczami. Potencjał do tego, aby stworzyć produkt innowacyjny, niekoniecznie w branży IT, który będzie gamechangerem i za który ludzie będą chcieli zapłacić bardzo duże pieniądze, zawsze jest. Dlatego mówimy o jednorożcach, bo są to firmy całkowicie nieprzewidywalne. To może zdarzyć się każdego dnia i każdego dnia każdy, kto włożył 10 dolarów, może stać się miliarderem.

Miejsca

Opinie (9)

Wszystkie opinie

  • Czekam na opinie Mieszka który jest na falach Bałtyku

    • 6 1

  • Gdyby odstawić publiczne dotacje i pomoc dla tych startupów to okazałoby się, że jest ich bardzo skromna liczba (3)

    A i wśród nich zaledwie częśc ma szanse na przetrwanie czy póxniejszy rozwój, taka to prawda o tym socjalistycznym pomyśle na rozwój gospodarczy

    • 19 0

    • No dobra. (1)

      No to spójrz na to z tej strony.
      Stu firmom dajesz po milionie na rozwój.
      Z tych stu - 99 pada. Po prostu.
      Ale jedna się rozwija. Po kilku latach zatrudnia kilkaset osób, świadczy usługi na całym świecie i w podatkach (albo wartości spółki jeżeli mówimy o kapitale prywatnym) te początkowe sto milionów zwraca z ogromną nawiązką.

      Na tym to właśnie polega.

      • 1 6

      • Taa, 1 na 100. Spróbuj policzyć teraz 1 na 1000.

        • 4 0

    • Ależ właśnie po to zostały wynalezione, żeby doić fundusze/dotacje/jeleni.

      • 3 0

  • Hehe, od dawna wiadomo, że jeśli jest pytanie w tytule, to odpowiedź jest: nie!

    • 15 1

  • Aż mi się przypomina niesławny post z forum

    - Czy znacie jakieś inne sposoby pozyskania środków dla startupu niż VC?

    - Klienci

    - To znaczy?

    - To takie osoby które płacą startupowi za świadczone usługi

    • 22 0

  • Opinia wyróżniona

    Ze startupami jest różnie, moje doświadczenia pokazują że jednak nie warto czasem ponosić takiego ryzyka. Założyłem startup technologiczny, niestety nie udało się przedsięwzięcia rozwinąć w takim stopniu jak planowaliśmy, niestety ograniczenia inwestorów i pesymizm na rynku od blisko 1.5 roku bardzo utrudnia działanie. Może to nie był wystarczający dobry pomysł, ale faktem jest że straciłem sporo czasu, pracowałem na dodatkowych zleceniach aby się utrzymać przez pewien czas, a z perspektywy czasy widzę że lepiej było sobie siedzieć na etacie, zainwestować w mieszkania na wynajem i spokojnie żyć. Szkoda.

    • 5 1

  • Startap

    Co to jest startap. Otwórz biznes, okreßl go startap, zgarnij dotacje, zamknij biznes. I tak w kółko.

    • 6 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Piotr Ciechowicz

Wiceprezes Agencji Rozwoju Pomorza. Nadzoruje prace Regionalnej Instytucji Finansującej, Działu...

Najczęściej czytane