• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Nie takie unijne przepisy straszne

Robert Kiewlicz
20 lutego 2012 (artykuł sprzed 12 lat) 

Przepisy unijne są skomplikowane i często niezrozumiałe. O tym w jaki sposób poruszać się w gąszczu unijnych regulacji, czym jest oznakowanie CE i dlaczego nie warto obawiać się towarów z Chin rozmawiamy z Piotrem Gajosem, właścicielem firmy riskCE wspierającej producentów wiedzą z zakresu unijnych dyrektyw.


- Czytając dyrektywy wyrywkowo można odnieść wrażenie, że jest to wiedza nijaka, a przepisy trudne do interpretacji - twierdzi Piotr Gajos, właściciel spółki riskCE.  - Czytając dyrektywy wyrywkowo można odnieść wrażenie, że jest to wiedza nijaka, a przepisy trudne do interpretacji - twierdzi Piotr Gajos, właściciel spółki riskCE.

Po co producentowi znaczek CE i czy to jest certyfikat europejski?

Piotr Gajos: - Oznakowanie CE potwierdza, że producent przeprowadził i pozytywnie zakończył procedurę oceny zgodności, którą należy wykonać zanim produkt zostanie udostępniony na rynku Wspólnotowym. Obowiązkiem tym objęte są produkty o pewnym stopniu skomplikowania, które znajdują się w zakresie dyrektyw nowego i globalnego podejścia. Przy czym producent, importer czy dystrybutor takich produktów nie ma możliwości obejścia tych przepisów, niezależnie od tego, czy planuje oddać produkt do obrotu, czy tylko udostępnić go ... nawet jeśli czyni to nieodpłatnie. Znak CE nie jest handlowym świadectwem jakości, ani nie potwierdza pochodzenia towaru z Unii Europejskiej. Nie należy także tłumaczyć tego akronimu jako China Export. Oglądając produkt z oznakowaniem CE należy sobie uświadomić, że: ten produkt znajduje się w zakresie dyrektyw unijnych, które określają techniczno-prawne wymagania nałożone na ten produkt, produkt spełnia przepisy obowiązkowe na terenie wspólnoty, a w konsekwencji produkt ten powinien być dla nas bezpieczny. Co deklaruje producent, umieszczając CE na swoim wyrobie.

System nowego podejścia przyjmuje, że każdy producent jest specjalistą w swojej branży, a wprowadzając produkt na rynek bierze na siebie pełną odpowiedzialność za to. Natomiast oznakowanie CE jest deklaracją producenta, że produkt spełnia wszystkie stosowne wymagania. A jeśli producent znajduje się poza Unią Europejską, to pełną odpowiedzialność za produkt przejmuje importer sprowadzający produkt do europy. Oczywiście trudno jest wszystkim ufać, dlatego istnieją urzędy nadzoru rynku (np. Inspekcja Handlowa, Inspektorat Ochrony Środowiska, Urząd Celny, UOKiK), które regularnie kontrolują produkty pojawiające się na rynku. Ponadto część produktów może stwarzać zagrożenie dla konsumentów (np. wyroby medyczne, zbiorniki ciśnieniowe), dlatego określono dla nich procedury wymagające oceny produktu przez uprawnioną jednostkę notyfikowaną, która wykonuje badania lub wydaje certyfikat. Nie każdy produkt wymaga certyfikatu, deklaracje producenta o spełnionych wymaganiach jest najważniejsza. Choć w wielu przypadkach producent prosi jednostkę notyfikowaną o ocenę produktu, aby się upewnić, czy produkt jest zgodny z wszystkimi wymaganiami.

Nie wszyscy muszą spełniać te wymagania. Wielu producentów woli jednak znaczek CE umieścić dla świętego spokoju.

- Tak, w ostatnim czasie oznakowanie CE nabrało znaczenia marketingowego. Często za umieszczeniem CE na produkcie kryje się jedynie nadgorliwość producenta. Producenci podpatrują towary swojej konkurencji. Patrzą jakie oznaczenia znajdują się na wyrobie i umieszczają to samo na swoich produktach. Osobiście bał bym się wprowadzić na rynek produktu ze znakiem CE i bez poparcia tego odpowiednimi właściwościami technicznymi.

Przykładem niewłaściwego zastosowania oznakowanie CE są kontenery na gruz i złom. Mają one oznakowanie CE, a nie powinny go mieć. Prawdopodobnie, któryś producent jako pierwszy wpadł na pomysł umieszczenia takiego oznakowania. Inni zaczęli się z nim ścigać i także umieszczać takie oznakowanie na swoich produktach. Choć ten produkt nie znajduje się w zakresie dyrektyw wymagających takiego oznakowania. Dlatego urzędy nadzoru rynku ścigają takich producentów i taktują takie oznakowanie CE jako wykroczenie.

Kolejnym przykładem są peruki, które swego czasu były traktowane jako produkt medyczny będący implantem włosów i maiły mieć oznakowanie CE. Jednak w wyniku przyjętego stanowiska władz krajów członkowskich od pewnego czasu peruki nie powinny mieć oznakowania CE. Niektóre firmy wprowadziły oznakowane produkty jeszcze przed zmianą przepisów i korzystają z uprzywilejowanej pozycji. Produkt, który traktowany jest jako medyczny jest obłożony 7 proc. VAT, a nie 23 proc. Ponadto na ten konkretny produkt można dodatkowo otrzymać dofinansowanie z Narodowego Funduszu Zdrowia rzędu 400 zł na jedną sztukę.

Jakie są konsekwencje niedostosowania naszego produktu do wymagań unijnych?

- No cóż, maksymalna kara w postaci mandatu wystawionego przez prezesa UOKiK wynosi 100 tys. zł. Ta kara nie jest jednak najbardziej dotkliwa. Dużo gorszy jest nakaz wycofania produktu z rynku. Może zaistnieć także nakaz odkupienia produktu od wszystkich nabywców za cenę za jaką produkt został sprzedany. Takie przypadki zdarzają się. Dlatego każdy odpowiedzialny producent, po wykryciu zagrożenia jakie może stwarzać produkt, podejmuje działania zgodne z właściwą procedurą i powiadamia krajowy urząd nadzoru rynku ( w Polsce jest to UOKiK). Dzięki temu ma prawo podjąć działania naprawcze dopasowane do możliwości, zanim urząd nadzoru rynku wskaże, jakie podjąć działania nie oglądając się na możliwościami producenta.

Nie znam marki samochodu, której producent raz czy dwa razy do roku nie poinformowałby, że ich produkt ma problem z jakimś elementem. Nagłośniony problem z zacinającym się pedałem gazu w jednej z japońskich marek, to niewielka usterka w porównaniu do odkręcających się kół i nie działających hamulców, co miało miejsce u innych producentów.


Przepisy unijne są już legendarne jeśli chodzi o skomplikowanie i biurokrację.

- Bezapelacyjnie, w przepisach unijnych trudno się poruszać. Daleki jednak jestem od tego aby twierdzić, że system dotyczący oznakowania CE dla produktów określać jako nieudany czy zły. Należy pamiętać, że ten system zapewnia nam, czyli ostatecznym klientom, produkt który ma spełniać wymagania i ma być bezpieczny. Ten system jest świetnie zaprojektowany i widać to kiedy zdobędziemy wiedzę i nauczy się po nim poruszać. Oczywiście jest to utrudnienie i dodatkowa praca dla producentów. Bo czytając dyrektywy wyrywkowo można odnieść wrażenie, że jest to wiedza nijaka, a przepisy trudne do interpretacji. Dyrektywa czasami liczy 10 stron, czasami 250. Jest to akt prawny pisany przez polityków i prawników na potrzeby techniki. W tym akcie nie ma informacji i bezpośrednich wymagań technicznych. Przykładowo w dyrektywie niskonapięciowej mamy jedenaście celi jaki należy spełnić aby produkt był bezpieczny. To powoduje, że nie wiemy jak te zapisy interpretować. Jednak sama dyrektywa to nie wszystko. Nie możemy posługując się dyrektywą zapewnić zgodności z wymaganiami technicznymi. Takie wymagania zanudzając się w normach zharmonizowanych z daną dyrektywą. Dla wspomnianej wcześniej dyrektywy niskonapięciowej jest ok. 980 norm zharmonizowanych! Wszyscy czytają dyrektywy, a nikt nie patrzy na normy. Czasami nawet nie wie, że takie normy są.

To nie jest jednak wszystko. Zanim produkt wypuścimy na rynek musimy jeszcze spełnić wszelkie kwestie formalne. Tu znowu dochodzi do pewnych komplikacji, bo każda dyrektywa wymaga od nas czegoś troszeczkę innego. Dyrektywa niskonapięciowa mówi o tym, że na produkcie ma być znak CE, a dyrektywa maszynowa wymaga umieszczenia znaku CE, nazwy i adresu producenta, nazwy produktu, roku produkcji. To znów powoduje, że ludzie się gubią.

Spotkał się Pan z przepisami unijnymi, które Pana zaskoczyły?

- Dokumenty unijne są oficjalnie wydawane w czterech językach - angielskim, niemieckim, francuskim i włoskim. Te przepisy później są tłumaczone na inne języki przez samą Unię. Dyrektywy na potrzeby polskiego prawodawstwa są tłumaczone z języka niemieckiego. Często dochodzi do lapsusów słownych, które w dalszej konsekwencji potrafią wyeliminować dany produkt, albo utrudnić życie producentowi. Jednak w takich przypadkach sięgam po dyrektywy w języku angielskim i niemieckim, aby odszukać pierwotnego znaczenia. No i oczywiście oficjalne interpretacje przygotowywane w szczególnych przypadkach.

Na co zwraca Pan uwagę kiedy kupuje produkty?

- Instrukcja produktu, oznakowanie CE i deklaracja zgodności (choć nie zawsze wymagana), to są elementy na które zwracam uwagę. Szukam informacji o producencie. Jeśli mam dane producenta, to wiem kto jest odpowiedzialny za produkt. Bez podstawowych danych nie mamy z kim się skontaktować w przypadku kłopotów. Poza tym instrukcja obsługi jest dla mnie ważnym elementem. Instrukcja obsługi powinna być napisana w zwarty, czytelny i prosty sposób, a nawet może być w formie komiksu. Oczywiście nie wszyscy czytamy instrukcje. Jeśli jednak widzimy instrukcję skomplikowanego urządzenia, którą wydrukowano czcionką "piątką", to wygląda na to że producent z góry zakłada, że nikt tej instrukcji nie będzie czytał. A to powinno już budzi nasze podejrzenia. Trudno jest ustrzec się przed niewłaściwym zakupem. Sami nie jesteśmy w stanie ocenić, czy produkt spełnia wszystkie wymagania. Proszę pamiętać, że urzędy nadzoru rynku działają w Polsce dobrze, a ilość kontroli i weryfikacji produktów pojawiających się na półkach sklepowych ciągle rożnie. Produkty niezgodne w wymaganiami lub niebezpieczne są szybko identyfikowane ... także poprzez informacje od konkurencji.

Chińczycy są w stanie podobno podrobić każdy produkt. Czy powinniśmy obawiać się produktów z Chin?

- Chciałbym rozwiać ten mit. Obsługuję obecnie cztery firmy, które sprowadzają bardzo duże ilości produktów z Chin. 100 proc. tych produktów jest badane i certyfikowane przez uznane jednostki notyfikowane. Są to bardzo drogie, pracochłonne i czasochłonne badania. Wiele znanych europejskich firm certyfikujących ma swoje własne laboratoria na terenie Chin. Pracownicy z ich ramienia przez cały czas przebywają na terenie danej fabryki. Badane są wszystkie typy produktów, nawet jeśli właściwe dyrektywy nie wymagają tego. Jednak importerzy wymagają tego, chcąc uzyskać pewność, że fabryka jest pewnym dostawcą, a produkt spełnia odpowiednie wymagania. Należy pamiętać, że w momencie wprowadzenia na rynek Wspólnoty, importer odpowiada za produktu. Nie żyjemy jednak w świecie idealnym , dlatego zdarzają się niebezpieczne podróbki i importerzy, którzy chcą się szybko dorobić. I w takim przypadku musimy liczyć na nadzór rynku, a nawet możemy go wesprzeć przesyłając informacje do UOKiK-u.

Miejsca

Opinie (22) 2 zablokowane

  • Przepisy unijne są skomplikowane i często niezrozumiałe????

    dla mnie wszystko jest proste:marchew to owoc, ślimak to ryba śródlądowa itd. idiotyzmy do kwadratu. Ale już niedługo ten moloch się rozpadnie i wrócimy do normalności!

    • 0 0

  • przepraszam Panie Gajos (2)

    ale wygląda mi Pan na młodego lewaka najprawdopodobniej z Krytyki Politycznej. Czy się mylę?

    • 2 0

    • (1)

      debilu gosc jest okretowcem

      • 0 0

      • debilu???

        bycie okrętowcem nie wyklucza lewactwa i odwrotnie

        • 0 0

  • Pozdrowienia i powodzenia Bizon

    • 1 0

  • Kontenery jednak mają CE

    Nie wiem dlaczego autor wprowadza w błąd użytkownika :( Koleba samowyładowcza np na odpad - gruz musi mieć znak ce bo jest jako tzw. osprzęt do podnoszenia - proszę poczytać interpretacje Komisji Europejskiej a nie własne - autora :(

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Łukasz Żelewski

Prezes zarządu Agencji Rozwoju Pomorza od 2007 roku. Wcześniej pełnił funkcję Zastępcy Dyrektora...

Najczęściej czytane