- 1 Unimot rozbuduje bazę paliwową w Porcie Gdańsk (39 opinii)
- 2 "Uśmiechnięty" kolos w Porcie Gdynia (76 opinii)
- 3 Zużywamy coraz więcej energii (156 opinii)
- 4 Historia o "Gdyńkongu" uderza w Port Zewnętrzny (118 opinii)
- 5 Gra Manor Lords światowym hitem (47 opinii)
- 6 Blisko 28 mln zł za 4 kluby fitness (60 opinii)
MTM: mamy 3 proc. marży. Prawo o przetargach to dramat branży drogowej
9 września 2012 (artykuł sprzed 11 lat)
- Co jest ważniejsze: drogi czy ludzie? Bo jeśli ludzie, to prawo o zamówieniach publicznych trzeba natychmiast zmienić. Z powodu jego zapisów nie inwestujemy w rozwój, a pensje musimy obniżać - mówi Marek Ignatowski, prezes zarządu gdyńskiej firmy MTM.
Michał Sielski: MTM wygrywa w Gdyni większość przetargów, dostaje też wiele zleceń o niższej wartości, na które nie trzeba rozpisywać specyfikacji. Wie Pan, czym to pachnie?
Marek Ignatowski: Odpowiedź jest najprostsza z możliwych. Prawo o zamówieniach publicznych w obecnym kształcie jasno precyzuje, że decydują punkty za wypełnienie kryteriów przetargowych. A zdecydowana większość przyznawana jest za najniższą cenę, często nawet 100 proc.
Wygrywają więc najtańsi, a nie najlepsi?
- Nie o to chodzi. Ostatnie, głośne przykłady bankructw jasno wskazują, że cała branża działa, balansując na cienkiej linie. Proszę sobie wyobrazić, że nasza marża wynosi obecnie zaledwie 3 proc. Wystarczy jedna, mała wpadka technologiczna czy terminowa i do inwestycji musimy dopłacać.
Zdarza się tak? Przecież przy każdym przetargu są aneksy, dodatkowe pieniądze etc.
- To mit. Już teraz mamy inwestycje, do których dopłacamy. Nie jest ich wiele, myślę, że jakieś 5 proc. całości. Ale gdy dodamy stratę do wspomnianej wcześniej minimalnej marży, okazuje się, że ledwo wiążemy koniec z końcem. A same aneksy to nie są większe pieniądze za tę samą pracę, ale dodatkową. Są one proporcjonalne do podpisanej umowy, więc nie zarabia się na tym kroci. Nie jest to jednak problem tylko nasz - większość firm działa na krawędzi, balansując na cienkiej linie. Prawo o zamówieniach publicznych trzeba zmienić.
Ale to nie wina prawa. Wiceprezydent Gdyni Marek Stępa opowiadał mi ostatnio, że mogą w specyfikacji przetargu określić inne warunki i proporcje. Np. dać 15 proc. punktów za okres gwarancji. Tylko że boją się tego, że potem organ nadzorczy zarzuci im niegospodarność, bo na daną inwestycję mogliby wydać mniej publicznych pieniędzy.
- I koło się zamyka. A można przecież zastosować inne kryteria, rozwiązania z krajów, na które lubimy się powoływać w temacie infrastruktury drogowej - choćby Niemiec. Tam najdroższa i najtańsza oferta są z automatu odrzucane. To porządkuje rynek i sprawia, że nie ma ofert na granicy szaleństwa.
Tylko że jest to droższe dla podatnika. Na drogi trzeba wydawać de facto więcej.
- Nie do końca. Przecież za wielkie drogowe inwestycje musimy płacić ponownie, bo wykonawca zbankrutował i zszedł z placu budowy. To dopiero jest koszt! Można też stosować inne kryteria: np. sprawdzać przeszłość firmy.
Dodatkowe punkty mieliby dostawać ci, którzy wykonają najwięcej inwestycji czy mierzona miałaby być ich wartość? To znowu byłaby pogoń za największą ilością robót "po kosztach".
- Można sprawdzać terminowość wykonania zadań, badać współpracę firmy z inwestorem. Parametrów określających jakość wykonanych robót jest wiele - choćby ilość zgłoszonych usterek gwarancyjnych.
Większość z tych warunków jest dość płynna. A wszystko, czego nie da się sprawdzić liczbami, będzie podejrzane.
- Dlatego politycy powinni mieć odwagę, by zmienić to prawo, nawet jeśli ktoś będzie sugerował, że to droga do korupcji. Nie, to droga do normalności. Wystarczy zadać sobie pytanie: co jest ważniejsze, drogi czy ludzie? Bo jeśli ludzie, to prawo o zamówieniach publicznych trzeba zmienić natychmiast. W takiej formie całkowicie blokuje ono rozwój firm, podobnych do mojej. Ostatnio nic nie inwestujemy, a pensje musimy obniżać. Przecież w biznesie chodzi o rozwój.
Rozmawiał: