• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Niewyjaśnione zatonięcie kutra WŁA-127

Michał Lipka
11 czerwca 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 
Kutry rybackie w porcie we Władysławowie. Kutry rybackie w porcie we Władysławowie.

W historii polskiego rybołówstwa nie brakuje wypadków, które zakończyły się śmiercią rybaków. Co szczególnie przykre nie zawsze udało się jednoznacznie określić ich przyczynę. Podobnie było w przypadku kutra "WŁA-127", który zatonął w 2009 roku, powodując śmierć pięciu rybaków.



Kuter "WŁA-127" należał do rodzinnej rybackiej spółki z Władysławowa. Była to przeszło 25-metrowa jednostka, zbudowana w 1972 r. w niemieckiej stoczni Niendorf Ostsee Evers-Werft K.G. wyposażona w silnik o mocy 165 kW. Jej ładowności brutto wynosiła 93 tony. Jednostka mogła żeglować w obrębie Morza Bałtyckiego przy maksymalnym stanie morza do 7 stopni w skali Beauforta, a w skład załogi wchodziło od czterech do sześciu rybaków.

Na kilka dni przed wypłynięciem w swój ostatni rejs kuter przeszedł wszystkie wymagane badania techniczne, które jednoznacznie potwierdziły jego całkowitą sprawność. Jednostka miała też bardzo doświadczoną załogę: poza szyprem Józefem Szymańskim stanowili ją Dariusz Ossowski (zastępca szypra), Wacław Nadolski (mechanik), Adam Necel i Adam Jeschke (rybacy).

O północy z 13 na 14 kwietnia 2009 roku wyprowadzili oni kuter w morze i udali się na łowiska. Po dziesięciu dniach pogoda się zepsuła, dlatego 25 kwietnia "WŁA-127" zawinął do Darłowa, by w porcie poczekać na jej poprawę. Warunki poprawiły się dwa dni później i wtedy kuter wyszedł w morze. Skierował się ku ławicom szprotek w okolicach Bornholmu.

Połowy były udane - w rozmowie z innym kutrem, "DZI-102", potwierdził to szyper Józef Szymański. Wspomniał jedynie o drobnych problemach z łącznością.

Z kilkunastoma tonami szprotki w ładowniach jednostka wyruszyła do duńskiego portu Køge, aby zostawić w nim swój ładunek. Panowała wówczas dobra pogoda - wiał co prawda silny wiatr, ale stan morza wynosił "3", co oznacza że, morze jest łagodne, a występujące fale mają maksymalnie wysokość 1,25 metra.

Centrum Monitorowania Rybołówstwa w Gdyni, które śledzi ruchy naszych kutrów, ostatni sygnał z "WŁA-127" odebrało 29 kwietnia o godzinie 2:16 w nocy - jednostka płynęła spokojnie z prędkością 6 węzłów. Co prawda niebawem stracono kontakt z jednostką, ale wobec zgłaszanych wcześniej problemów z łącznością stwierdzono, że to nic poważnego.

Prawda była jednak zupełnie inna.

O godz. 19 duńskie Centrum Ratownictwa Morskiego poinformowało polską stronę o odnalezieniu tratwy ratunkowej, na której znajdowały się napisy "Władysławowo" oraz "WŁA-127". Duńczycy szybko skierowali do akcji śmigłowce ratownicze, ale ich akcja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. 1 maja na morzu pojawiła się duża plama ropy, a do akcji skierowano kolejne śmigłowce oraz jednostki biorące udział w ćwiczeniach SAREX 2009 (były to wielonarodowe manewry morskie w ramach których szkolono się z zakresu morskich operacji ratowniczych) w tym również ORP "Maćko". Niebawem odnaleziono koło ratunkowe, które zidentyfikowano jako pochodzące z "WŁA-127".

1 maja uznano, że w panujących warunkach atmosferycznych nie ma żadnych szans na odnalezienie żywego kogokolwiek z załogi, dlatego też poszukiwania zakończono. Kwestią priorytetową pozostało odnalezienie wraku kutra i odpowiedź na pytanie co tak właściwie się na nim wydarzyło.

7 maja 2009 roku, polski konsulat w Kopenhadze otrzymał informację, iż duńska jednostka HDMS "Havkatten" zlokalizowała zaginiony polski kuter spoczywający na głębokości 68 metrów niecałe 4 mile morskie od wybrzeży Bornholmu.

W Polsce zapada decyzja, by na miejsce wysłać ORP "Lech" - jednostkę ratowniczą, dysponującą odpowiednimi środkami umożliwiającymi ostateczną identyfikację wraku oraz wstępne określenie przyczyn katastrofy.

Jednostka operowała w rejonie Bornholmu między 18 i 21 maja. Opuszczone pod wodę zdalnie sterowane roboty szybko potwierdziły najgorsze - odnaleziony wrak to rzeczywiście "WŁA-127". Niebawem natrafiono na ciało pierwszego z rybaków. Jednak ze względu na niesprzyjające warunki pod wodą, prowadzone prace trzeba było niestety przerwać.

ORP "Lech" ponownie powrócił nad miejsce wypadku 15 czerwca (do tego czasu eksperci m.in. z Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków MW i Dywizjonu Zabezpieczenia Hydrograficznego analizowali zebrany materiał oraz ustalali dalszy plan prac). Tym razem obok robotów podwodnych w akcji wzięli udział płetwonurkowie Marynarki Wojennej. Udało im się wydobyć ciała trzech spośród pięciu rybaków. Ostatnich dwóch po dziś dzień nie odnaleziono.

Oględziny samego wraku i jego okolic nie ujawniły uszkodzeń mogących powstać na skutek kolizji. Niestety położenie wraku (spoczywa na prawej burcie z rufą mocno osadzoną w dnie) uniemożliwia jego pełną eksplorację. Nie zbadano więc jego ładowni, nie udało się też wydobyć dziennika pokładowego i połowowego.

Co zatem stało się z kutrem "WŁA-127" i jaka była przyczyna jego zatonięcia? Izba Morska w Gdyni, pod przewodnictwem Ryszarda Kopickiego, niestety nie potrafiła tego jednoznacznie określić. Tragedia musiała wydarzyć się nagle, a jej przebieg musiał być błyskawiczny skoro załoga nie zdążyła nadać sygnału SOS.

Jak to w podobnych sytuacjach bywa pojawiły się również teorie, mówiące o kolizji z okrętami biorącymi udział w ćwiczeniach SAREX. Niektórzy podawali nawet jako przyczynę zatonięcia jednostki wciągnięcie kutra pod wodę przez okręt podwodny, który zaplątał się we włok. Inni sugerowali wywrócenie się przeładowanej jednostki.

Wszystkie te opinie, nawet i najbardziej fantastyczne, pozostają jednak tylko hipotezami przynajmniej do czasu kolejnej penetracji wraku. Być może wtedy uda się określić przyczyny tej tragedii.

Opinie (36) 2 zablokowane

  • Boże co za bzdury (4)

    Panie Lipka, pewnie Pan tu już nie zajrzysz, ale gdyby to:
    1. pogoda nie była dobra, była tak zła, że początkowo na akcję poszukiwawczą wysłano tylko dwie największe jednostki ratownicze biorące udział w SAREXie
    2. Głównym problem w identyfikacji pierwszych pozostałości po WŁA-127 było to, że odnalezione przedmioty wcale nie nosiły nazwy WŁA-127 tylko Heimat, czyli poprzednią nazwę kutra.
    3. Te kilkanaście ton szprota to z palca wyssane. Nie wiadomo ile w rzeczywistości miał ryby i czy nie był przeciążony, a to mogło się przyczynić do tragedii, co zresztą udało się Panu napisać w przedostatnim akapicie.
    4. Kuriozalne są powody z jakich nie wydobyto dzienników (trzeba było przeczytać dostępny w sieci raport).
    5. Zderzenie z okrętem biorącym udział w SAREXie to hipoteza z Księżyca, bowiem rejon ćwiczenia był po zachodniej, a nie wschodniej stronie Bornholmu, a większość okrętów wówczas ćwicząca była porównywalnej wielkości co WŁA-127. Przeglądając wówczas dostępne zdjęcia na duńskich stronach widać było, że żaden z okrętów nie nosił śladów uszkodzeń.

    Ilość merytorycznie żenująco kiepskich tekstów jakie Pan produkuje jest powalająca.

    • 4 4

    • A co Ty tak sie tu rzucasz, jakims super znawca jestes czy co??

      • 1 2

    • Rybak

      Kuter WŁA-127 nie był kutrem najbardziej stabilnym co potwierdzili rybacy którzy wcześniej mieli okazje pływać na WŁA 127, w sytuacji gdy był przeładowany i trafił na niekorzystne warunki atmosferyczne przyczyną mogłoby być przewrócenie i tak szybkie zatonięcie, jeden z rybaków który przed tragedią zmustrował z jednostki powiedział tak: zdarzało się że jak kuter robił zwrot to masztami prawie orał wodę.

      • 1 0

    • a ruski okret podwodny tez ogladali

      • 0 0

    • kuter

      • 0 0

  • Niewyjaśnione zatoniecie... (1)

    Najlepszym rozwiązaniem będzie wydobycie kutra na koszt armatora/ów i wtedy komisja będzie mogła jednoznacznie ustalić przyczynę lub przyczyny zatonięcia. Jednak z jakiś przyczyn nie zostało to zrobione do dnia dzisiejszego - może jednostka była wysoko ubezpieczona i nie opłacało się tego robić, żeby uniknąć dodatkowych problemów a przytulić ubezpieczenie?

    • 2 1

    • Na koszt armatora?

      Panie Arkadiuszu, chyba kompletnie nie zdaje Pan sobie sprawy ile kosztuje wydobycie wraku z głębokości 70 metrów. Same tylko prace podwodne Lecha kosztowały wówczas równowartość dużego domu jednorodzinnego. Wydobycie wraku to byłby koszt liczony w dużych dziesiątkach milionów złotych, choć i tak nie mam pewności, czy nie pomyliłem się o cały rząd wielkości. W każdym razie to bardzo kosztowna i skomplikowana operacja. Nawet gdy mówimy o małym statku to koszty są ogromne z uwagi na głębokość.

      • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Adam Roman

Członek zarządów Sopockiego Towarzystwa Ubezpieczeń Ergo Hestia SA i Sopockiego Towarzystwa...

Najczęściej czytane