• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Na swoim. Stawiać na firmy, nie na startupy. IT według Piotra Grodzkiego

Wioletta Kakowska-Mehring
16 września 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 
- Dla mnie patriotyzm to nie stanie na manifestacji z racą, tylko płacenie podatków - mówi Piotr Grodzki, prezes Speednet. - Dla mnie patriotyzm to nie stanie na manifestacji z racą, tylko płacenie podatków - mówi Piotr Grodzki, prezes Speednet.

O tym, że pracownik nie odrabia pańszczyzny, a buduje firmę, że startup to zabawa w przedsiębiorczość cudzymi pieniędzmi i o tym, jak dotacje tak naprawdę psują rynek i hamują rozwój rozmawiamy z Piotrem Grodzkim, prezesem firmy Speednet. W poprzednim odcinku "Jak to jest na swoim" rozmawialiśmy z Anną Fibak, współwłaścicielką agencji public relations Words & Co, a już za tydzień rozmowa z Mariuszem Androsiukiem, prezesem firmy Andervision.


Najpierw wymyślam sobie kraj, który chciałbym często odwiedzać, a potem staram się znaleźć tam klienta czy partnera biznesowego. Tak poznałem Stany Zjednoczone.

Jak został pan przedsiębiorcą?

Piotr Grodzki: - Miałem szczęście, ponieważ ta pierwsza praca na swoim zaczęła się od telefonu od kolegi, który chciał założyć firmę. On i jego brat mieli kapitał, a ja miałem całość poprowadzić. Można powiedzieć, że miałem swój startup z inwestorem. Chociaż słowa startup bardzo nie lubię. Firma się rozwinęła, ale po jakimś czasie rozstaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Trzeba jednak przyznać, że bardzo dużo im zawdzięczam. Speednet wyłonił się z działu tamtej firmy. Mimo, że moja firma istnieje na rynku już 16 lat, sobie sterem i okrętem jestem od 2008 roku. Czuję jednak ciągłą potrzebę rozwoju, dlatego trzy lata temu dołączył do nas duży inwestor branżowy. Dzięki temu staliśmy się częścią dużej grupy technologicznej, która w Polsce zatrudnia już ponad 1200 inżynierów.

Jak jest na swoim?

- Chyba największym atutem pracy na swoim jest to, że sam mogę sobie definiować cele, pracę i sposób jej wykonywania. Taki banalny przykład: ponieważ lubię podróżować, mam klientów za granicą. Najpierw wymyślam sobie kraj, który chciałbym często odwiedzać, a potem staram się znaleźć tam klienta czy partnera biznesowego. Tak poznałem Stany Zjednoczone. Dziś mamy klientów w 11 krajach, 40 proc. obrotu to eksport i ten wskaźnik rośnie z roku na rok. W kwestii eksportu Speednet nie jest żadnym wyjątkiem. Praktycznie każda firma IT w Trójmieście ma kontrahentów zagranicznych. Kolejnym plusem bycia na swoim jest brak kogokolwiek, kto mi mówi, co mam robić.

Chyba że wspólnik?

- Udało mi się dobrać tak dobrych wspólników, że nie dyktują mi, co mam robić.

To ma pan szczęście.

- Tak, ale na szczęście trzeba sobie zasłużyć, a właściwie ciężko zapracować. Kolejnym korzystnym elementem pracy na swoim jest to, że mogę sam sterować własnym czasem. Jak zaczynałem, pracowałem bardzo dużo. To była faza budowania czegoś od podstaw. Wymagała ogromnego zaangażowania i poświęcenia. Teraz Speednet jest dojrzałą firmą, udało nam się zbudować genialny zespół ludzi, którzy podchodzą do swoich obowiązków bardzo poważnie. Dzięki temu pracuję trzy-cztery godziny dziennie i mam czas dla rodziny. Nikt nie rozlicza mnie z czasu pracy, za to sam siebie rozliczam z efektywności.
Polscy pracodawcy zaliczający się do kategorii tzw. "Januszy biznesu" traktują pracownika jak zło koniecznie, jak tego, któremu muszą oddać swoje pieniądze.
Dlaczego? Bo za mną stoi prawie 90 osób, ich rodziny, kilkadziesiąt kredytów hipotecznych i inne zobowiązania. To jeden z moich najważniejszych obowiązków - odpowiedzialność za pracowników. Zresztą to działa w obie strony. Ja robię wszystko, co w mojej mocy, aby dbać o swoich pracowników, a oni z kolei biorą na siebie sporą część odpowiedzialności za rozwój firmy. Denerwuje mnie podejście do pracowników w niektórych firmach, zwłaszcza tych małych. Polscy pracodawcy zaliczający się do kategorii tzw. "Januszy biznesu" traktują pracownika jak zło koniecznie, jak tego, któremu muszą oddać swoje pieniądze. A tak naprawdę te pieniądze nie są ich. To pracownicy sami je sobie wypracowują. To co uważam za sukces Speednetu to fakt, że udało nam się uświadomić wszystkim pracownikom, że ich wypłaty i benefity nie biorą się z firmy, tylko od jej zadowolonych klientów. Dlaczego ludzie wyjeżdżają za granicę? Wydaje mi się, że nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o relacje z pracodawcą. U nas, w Polsce, niestety często ta relacja jest jeszcze bardzo pańszczyźniana.
- Nikt nie chciał produktu za 50 tys. zł. Każdy wolał kupić produkt za milion. Zapytałem kiedyś jednego z klientów dlaczego? Odpowiedź? Bo będę mógł pochwalić się, że załatwiłem dla gminy dotację w wysokości 800 tys. zł - mówi Piotr Grodzki. - Nikt nie chciał produktu za 50 tys. zł. Każdy wolał kupić produkt za milion. Zapytałem kiedyś jednego z klientów dlaczego? Odpowiedź? Bo będę mógł pochwalić się, że załatwiłem dla gminy dotację w wysokości 800 tys. zł - mówi Piotr Grodzki.

Nie można się nie zgodzić. Pewnie większość tzw. pracowników etatowych choć raz tego doświadczyła.

- Jeżeli firma chce coś osiągnąć, to pracownik musi być partnerem, a nie maszyną. Pracownicy powinni dobrze zarabiać, robić rzeczy, które ich rozwijają i powinni pracować w otoczeniu, do którego lubią wracać. Kiedy parę lat temu do Trójmiasta zaczęły wchodzić zagraniczne korporacje z ogromnymi budżetami, byłem zły. Pojawiła się duża presja płacowa. Wynagrodzenia wzrosły nawet o 20-30 proc. Jednak podszedłem do tego problemu według założenia, że szklanka jest do połowy pełna, a nie pusta. Nie ma co narzekać na zmieniającą się rzeczywistość, tylko szukać rozwiązania.
Udało mi się przekonać inwestora(...) żeby 20 proc. udziałów przekazać dwóm kluczowym pracownikom. To był najlepszy ruch w całej historii firmy.
Postanowiłem znaleźć klientów, którzy zapewnią większą rentowność projektów, by w ten sposób móc zapłacić więcej swoim ludziom i pozyskać lepszych pracowników. Do wszystkiego można podejść od strony problemu lub rozwiązania, ja wolę tę drugą drogę. Jestem też ogromnym przeciwnikiem szukania zysku w oszczędnościach. Zabieranie pracownikom np. darmowej kawy czy ograniczanie benefitów jest złym rozwiązaniem, bo zniechęca. Zysku powinno się szukać we wzroście firmy, a nie w oszczędnościach. Wolę podejście - im więcej wydaję, tym więcej zarabiam.

Większość jednak wybiera rozwiązanie z kawą.

- Niestety. Bardzo lubię biznes amerykański, choć u nas postrzegany jest czasem pejoratywnie. Jednak to właśnie tam są najpotężniejsze koncerny na świecie. Amerykańskie firmy zawsze dzielą się współwłasnością z kluczowymi pracownikami. I tak powinno być. Jeżeli coś robisz, to rób to z innymi. Dziel się nie tylko odpowiedzialnością, ale także zyskami. Nie mówię o bezmyślnym rozdawaniu pieniędzy, mówię tu o współudziale w wartości przedsiębiorstwa. Udało mi się przekonać inwestora, który - jak już wspominałem - wszedł do firmy, żeby 20 proc. udziałów przekazać dwóm kluczowym pracownikom. To był najlepszy ruch w całej historii firmy. W momencie, gdy dyrektorom od produkcji i rozwoju przekazaliśmy po 10 proc. firmy, roku do roku urosła o 50 proc.

Mówił pan, że zagraniczne korporacje zmieniły rynek pracy, ale nie tylko. Czekaliśmy w Trójmieście na markę, która rozsławi region. Pojawiła się Ivona z syntetyzatorem mowy i... został wchłonięta przez kapitał.

- Nie znam kwoty tej transakcji, ale załóżmy, że buduję firmę przez 10 lat i nagle przychodzi do mnie amerykańska firma i kładzie na stół 100 mln dolarów. Nie sprzedałaby pani?

Trudno mi sobie to w ogóle wyobrazić. A pan?

- W obliczu aż tak kuszącej propozycji? Oczywiście, że bym sprzedał.

A jak ten rynek firm IT w Trójmieście wygląda teraz?

- W Trójmieście jest jeszcze zdrowy balans pomiędzy dużymi firmami a sektorem małych i średnich. Warszawa np. została mocno zdominowana przez korporacje. Jednak u nas z roku na rok powstaje coraz mniej nowych lokalnych firm IT. Myślę, że to się zatrzymało na pokoleniu obecnych 30-latków. Młodzież jest teraz całymi rocznikami zasysana przez duże firmy. Oni już się nastawili na taki tryb, czyli będę pracował u kogoś. A małe i średnie firmy?
Do cudzych pieniędzy nie będziemy mieli szacunku. Dlatego zawsze zachęcam do zakładania firm a nie startupów!
To jest coś, co mnie bardzo irytuje, czyli niedocenianie tzw. sektora MSP.  Przecież to on jest głównym budowniczym polskiego PKB, którego generuje aż 70 proc. Uważam, że jesteśmy w stanie dogonić Zachód nie klasycznym kapitałem, czyli pieniędzmi i przemysłem, tylko kapitałem ludzkim, jednak nie otwierając kolejne call center, a inwestując w małe i średnie przedsiębiorstwa. Myślę też, że nie można oprzeć naszej gospodarki o bardzo modne ostatnio startupy. W mojej opinii to bzdura. Startup kojarzy się młodym ludziom z tym, że przyjdzie inwestor i da im miliony. On ich nie da, to jest coś za coś. Tak jest też z dotacjami. Potem opowiem, jak dotacja sprawiła, że mam taką firmę, a mógłbym mieć dwa razy większą. Wracając jednak do startupów. Kiedyś przeczytałem takie mądre zdanie, że startup to jest zabawa w przedsiębiorczość cudzymi pieniędzmi. Do cudzych pieniędzy nie będziemy mieli szacunku. Dlatego zawsze zachęcam do zakładania firm, a nie startupów! Jaka jest różnica? Firma zorientowana jest na klienta. Pieniądze w firmie trzeba wypracować zaspokajając potrzebę klienta, który płaci za usługę bądź produkt. Klientem w startupie jest inwestor. Startup zorientowany jest na "pozyskanie" pieniędzy. To nie uczy przedsiębiorczości, tylko wydawania cudzych pieniędzy. W odniesieniu do korzyści dla polskiej gospodarki: załóżmy, że na te 1000 startupów wyrasta jeden jednorożec wart miliard, to i tak dla polskiej gospodarki nic z tego nie zostanie.

Dlaczego? Skoro firma się tak rozwinie.

- Jak jesteśmy już dużą firmą, to trzeba znaleźć pieniądze na globalizację. Najczęściej ze Stanów Zjednoczonych. I co słyszymy? Damy ci pieniądze, ale musisz założyć firmę u nas. I prawa własności idą do spółki amerykańskiej. Spółka córka jest podwykonawcą. Cała wartość idzie do Stanów, a u nas zostanie końcowe centrum wytwarzania. I teraz pytanie, czy jest lepszy taki startup jeden na 1000, który i tak na końcu wyniesie się do Stanów czy 1000 małych i średnich firm, które będą płaciły ogromne podatki. Dla mnie patriotyzm to nie stanie na manifestacji z racą, tylko płacenie podatków. Zresztą w odniesieniu do rynku amerykańskiego mam historię, która mocno wpłynęła na mój sposób myślenia o biznesie.
Oni kombinowali jak sprzedać, zarobić, reinwestować, a ja czekałem na dotację. Oni pracowali, a ja rozliczałem dotację.
Kiedyś zaproszono mnie na forum TOP 500 największych firm amerykańskich. Byli szefowie zakupów i działów IT największych na świecie firm. Będąc tam myślałem, że pana Boga za nogi złapałem. Podszedł do mnie dyrektor IT jednego z największych amerykańskich producentów butów i zapytał, ilu mam programistów. Szybko policzyłem swoich i tych z zaprzyjaźnionych firm i powiedziałem, że stu. Mało, ja potrzebuję dwóch tysięcy - opowiedział. Obok stoisko miała firma z Chin, ich przedstawiciel włączył się do rozmowy i powiedział, że też ma sto, ale tysięcy i on da radę. Szok! Wtedy właśnie zrozumiałem, że taki najprostszy outsourcing ludzi nie jest rozwiązaniem, bo po pierwsze zawsze jest ktoś większy i tańszy, a po drugie nie zbuduję na tym żadnej wartości dodanej. Muszę mieć coś więcej. W Speednecie jest to jakość. Nie jesteśmy najtańsi, nie jesteśmy najwięksi, ale robimy naprawdę dobrą robotę w skali odpowiedniej dla naszych możliwości. I nieważne, czy budujemy produkt dla naszego klienta, czy tworzymy dla niego cały zespół, zawsze udaje nam się robić to na wysokim poziomie i w sposób partnerski.

A co z tymi dotacjami, o których pan wspomniał?

- Wystąpiliśmy kiedyś o dotację na produkt mobilna bankowość. Pojawił się na to pierwszy duży przetarg w Polsce. Klientowi, czyli bankowi, powiedzieliśmy - poczekajcie, za moment dostaniemy dotację na stworzenie produktu, zbudujemy go i sprzedamy - będzie taniej. Takie były zasady dotacji. Tworzysz produkt i możesz go komercjalizować. Przyszła konkurencja - teraz największy dostawca tego typu rozwiązań w Polsce, a wówczas niewielka firma - i powiedziała: będzie drożej, ale będzie teraz. Odpadliśmy. Ja mam dziś dwóch klientów w obszarze bankowości mobilnej i rozwijamy się, ale oni klientów mają kilkunastu, bo byli dwa lata do przodu. Oni kombinowali jak sprzedać, zarobić, reinwestować, a ja czekałem na dotację.
Jeżeli masz plan na rok, to zasiej ryż. Jeżeli masz plan na 10 lat to zasadź drzewo. Jeżeli jednak myślisz w bardzo długiej perspektywie, to ucz dzieci.
Oni pracowali, a ja rozliczałem dotację. To nie koniec. Kiedyś stworzyliśmy system do obiegu dokumentów dotyczących certyfikatów ISO. Tylko w jednym roku przeprowadziłem 103 prezentacje w Polsce. Wszystko było fajnie, dopóki nie przyszły dotacje, które zabiły mój produkt. Z prostej przyczyny. Nikt nie chciał produktu za 50 tys. zł. Każdy wolał kupić produkt za milion. Zapytałem kiedyś jednego z klientów dlaczego? Odpowiedź? Bo będę mógł pochwalić się, że załatwiłem dla gminy dotację w wysokości 800 tys. zł. Może powinienem był wycenić na milion coś, co było warte 50 tys.?

Taki miś na nasze możliwości?

- Tak. Dlatego dotacje w Polsce to dla mnie kontrowersyjny temat. Większość jest źle wydawana. Poza tym, zamiast skupić się na tym, żeby firma miała zyski, żeby produkt był dobry, żeby mieć klientów, to cała energia idzie na to, żeby prawidłowo wypełnić wniosek, a potem go dobrze rozliczyć. Choć dobra edukacja przydaje się nawet przy wypełnianiu wniosków. A z tym jest u nas nie najlepiej.

Właśnie. Dużo czasu poświęca pan na angażowanie się w inicjatywy edukacyjne i na poziomie szkolnictwa wyższego, ale nie tylko. Pomaga pan też zrozumieć ideę przedsiębiorczości licealistom. Warto?

- Tak. Jeżeli masz plan na rok, to zasiej ryż. Jeżeli masz plan na 10 lat, to zasadź drzewo. Jeżeli jednak myślisz w bardzo długiej perspektywie, to ucz dzieci. Trzeba dzielić się wiedzą, doświadczeniem i pomysłami. Dlatego m.in. prowadzę z młodzieżą z małych miejscowości zajęcia z przedsiębiorczości. Zapytano mnie kiedyś, dlaczego to robię? Odpowiedziałem, żeby mieć proste chodniki! Kluczem do sukcesu jest edukacja.
Po studiach z Campusu Oliwia wszyscy, niezależnie od tego co studiowali, idą pracować po sąsiedzku do call center albo do centrum przekładania faktur.
Jeśli dzieci będą miały lepsze wykształcenie, to będą miały lepszą pracę i będą lepiej zarabiać, a jeśli będą lepiej zarabiać, to będą płacić wyższe podatki, które w części wracają do gminy, którą stać będzie na lepsze chodniki. Jak mnie młodzież pyta, co ma robić, to mówię: po pierwsze nauczyć się języków. Potem trzeba zacząć podróżować, co pozwala poznać świat, otworzyć się na nowe kultury. Jak Polacy rozmawiają podekscytowani, to Skandynawowie myślą, że się kłócimy. Nie wszyscy Anglicy z kolei są przyzwyczajeni do ciągłego podawania dłoni, dla nich to jest dziwne. Takie banalne rzeczy, ale potrafią zepsuć wszystko.

Dlatego trzeba poznawać.

- Kiedyś, na początku mojej przygody z rynkiem amerykańskim spotkałem pana, który siedział przy pustym biurku, w pustym biurowcu i nabrałem podejrzeń, że to jakaś firma "wydmuszka", która chce mnie naciągnąć na pieniądze. Kazałem mu zapłacić z góry za usługi, co bardzo go zdziwiło. Potem okazało się, że to jest wielka amerykańska spółka giełdowa. Koniec końców dobrze wyszło, bo ów pan stwierdził, że muszę być dobry, skoro stać mnie na to, aby tak wielkiej firmie kazać zapłacić sobie z góry. Była to jednak dobra lekcja. Kolejna sprawa to czytać książki.

To ciekawa rada nie tylko dla przyszłych przedsiębiorców. Dlaczego jest to tak ważne?
(...) po co nam taka skala kształcenia na kierunkach bezpieczeństwo wewnętrzne, zarządzanie instytucjami artystycznymi czy w końcu teatrologia? Bo mamy raptem jeden nowy teatr?

- Połowa rozmów z klientem jest o niczym. Jeżeli mamy coś ciekawego do powiedzenia, to nasze akcje rosną. Język, podróżowanie i czytanie książek, to prosty pakiet na początek. Problemem - niestety - jest system edukacji wyższej. Dla mnie takim najbardziej drastycznym przykładem jest Campus Oliwa Uniwersytetu Gdańskiego. Są dotacje, to stawia się budynki, tworzy się wielką infrastrukturę, w której produkuje się bezrobotnych, zamiast inwestować w jakość kształcenia i dostosowywanie go do potrzeb rynku. Jak rozmawiam z profesorami to słyszę, że po ich uczelniach nie ma bezrobocia. Moim zdaniem jest, ale ukryte. Po studiach z Campusu Oliwia wszyscy, niezależnie od tego, co studiowali, idą pracować po sąsiedzku do call center albo do centrum przekładania faktur. Fakt, niektórzy się w tym odnajdą. Jednak na dłuższą metę i w przypadku większości młodych ludzi ta praca spowoduje, że najpierw zaczną czuć frustrację, a potem wyjadą. To dla mnie jest problem. Produkujemy niskiej jakości studentów. Obok mamy biurowce, w których nie wytwarza się żadnej wartości dodanej. A do tego miasto tę całą machinę napędza. Do tego tworzy się wiele nieprzydatnych kierunków, bo po co nam taka skala kształcenia na kierunkach bezpieczeństwo wewnętrzne, zarządzanie instytucjami artystycznymi, czy w końcu teatrologia? Bo mamy raptem jeden nowy teatr?
Stanford niedawno przypomniał sobie, że musi mieć udziały w Google, bo stworzyli go byli studenci (...) A Snapchat? To była praca na zajęciach.

Faktycznie w ostatnich latach pojawiło się na polskich uczelniach sporo takich... mało przyszłościowych kierunków.

- Tysiące studentów w Polsce kończy takie kierunki, a potem okazuje się, że nikt na rynku nie szuka umiejętności, które posiadają. Gdzie tu proporcje? Nie mówię, że każdy ma iść na informatykę, ale jest wiele innych kierunków, po których można mieć dobrą pracę. Często pytam się licealistów, z którymi prowadzę zajęcia, czy chcą pojechać do Australii. Oczywiście wszyscy chcą. Jeśli jednak chcą podróżować, to nie znaczy, że od razu muszą studiować geografię. Zresztą jest duże prawdopodobieństwo, że będąc absolwentem geografii nie stać ich będzie na bilet do Australii. Myślę, że kluczem do sukcesu jest tu reagowanie przez uczelnie na potrzeby rynku i oferowanie edukacji, która pozwoli absolwentom dobrze znaleźć się na nim.

Jednak uczelnie już się powoli otwierają na to, co mówi biznes.

- Powstają kierunki zamawiane, ale one często są pod wielkie firmy. To jest bardzo dobre, bo ci ludzie znajdą pracę, ale brak mi takiej metodycznej współpracy lokalnego biznesu z uczelniami. Kiedyś w Gdańsku gościł profesor Burton Lee z Uniwersytetu Stanforda. Spotkał się z naszymi profesorami i powiedział im, że szkolnictwo wyższe ponosi odpowiedzialność za bezrobocie. Co na to nasze środowisko akademickie? To Amerykanin, więc nie zna realiów naszego rynku - uznali. A to jest człowiek, który doradza rządom wielu krajów. Jak się pojedzie na Stanford, to tam nie wiadomo, gdzie się kończy uniwersytet, a gdzie zaczynają się firmy.
A przedsiębiorczość? Osoba oczytana, znająca języki, ciekawa świata, dobrze wykształcona i rozumiejąca, że pieniądze pochodzą od zadowolonych klientów - to idealny materiał na przedsiębiorcę!
Tam, jak student coś wymyśli, to wiadomo, jaki procent z tego ma on, a jaki uczelnia. Stanford niedawno przypomniał sobie, że musi mieć udziały w Google, bo stworzyli go byli studenci, którzy dostawali uczelniany fundusz stypendialny. Za te środki - niemałe - uczelnia otworzyła kolejny fundusz stypendialny. I to jest genialna inwestycja! A Snapchat? To była praca na zajęciach w Stanfordzie. Dlaczego u nas czegoś takiego się nie robi? A jak jest u nas, pokazuje przykład firmy Comarch. Przecież profesora Janusza Filipiaka, który angażował się w różne projekty wypchnięto z uczelni, bo nie chciano się tym zajmować. Mam jednak nadzieję, że i u nas to się poprawi.

Nie tylko ma pan nadzieję, ale włącza się pan też w działania na rzecz edukacji.

- Promykiem nadziei jest dla mnie specjalność na Uniwersytecie Gdańskim - aplikacje informatyczne w biznesie. To projekt, który we współpracy z UG tworzy kilkanaście firm IT z Trójmiasta, w tym Speednet. Tam program nauczania od początku tworzony był we współpracy z biznesem, z którym co kwartał odbywają się konsultacje. Zajęcia praktyczne prowadzą specjaliści - praktycy. Studenci na ostatnim semestrze już pracują w firmach partnerskich. Myślę, że w tym kierunku powinniśmy iść. Dawać ludziom odpowiednie umiejętności, wynikające z potrzeb rynku po to, by mogli znaleźć ciekawą i dobrze płatną pracę. Niezależnie od sektora. A przedsiębiorczość? Osoba oczytana, znająca języki, ciekawa świata, dobrze wykształcona i rozumiejąca, że pieniądze pochodzą od zadowolonych klientów - to idealny materiał na przedsiębiorcę!


Podobno najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Zdecydowanie lepiej słuchać mądrych rad. Własny biznes to często trudny kawałek chleba, ale - jak postaramy się pokazać - warto spróbować. Dla tych, którzy wolą rady rozpoczynamy nasz cykl rozmów z doświadczonymi przedsiębiorcami - "Jak to jest na swoim". Co tydzień garść nieocenionej wiedzy od praktyków w biznesie.

Miejsca

  • SPEEDNET Gdańsk, al. Grunwaldzka 472C

Opinie (90) 2 zablokowane

  • (3)

    "Produkujemy niskiej jakości studentów." - produkowac to ty sobie mozesz prezerwatywy, a nie ludzi. Kolejny kutafon, dla ktorego czlowiek jest przedmiotem.

    • 4 38

    • Chyba nie czytałeś tekstu! (2)

      Koleś wyraźnie mówi jakie ma podejście do pracowników i na pewno nie traktuje ich jak przedmioty. Polecam czytać ze zrozumieniem.

      • 21 0

      • (1)

        Nie, nie umiesz czytac. Wlasnie na tym polega roznica: jeden czyta bajdurzenie, a inny czyta miedzy slowami, czyli to co kryje sie za bajdurzeniem.

        No, ale moze Ty zostales wyprodukowany - stad ten mocno ograniczony punkt widzenia. Trudno od mlotka wymagac precyzji chirurgicznej.

        • 0 7

        • To czytasz miedzy słowami czy interpretujesz dosłownie? Bo przyczepiłeś się do dosłownej interpretacji słowa "produkujemy" a teraz coś między słowami tam jednak widzisz:)

          Pozdrawia wyprodukowany młotek;)

          • 3 0

  • Dawno nie czytalem tak madrego wywiadu.

    Dziekuje.

    • 23 0

  • Super mysl

    Super się czyta taki artykuł az szare komórki same pchają się do pracy. Gratulacje

    • 16 0

  • dawno nie słyszałem takich mądrych słów

    • 11 0

  • Szkodliwe dotacje

    Święte słowa, nadzorowalem kilka inwestycji infrastruktury finansowanych z dotacji. Kuriozum przetargowe promujące najtańsze firmy kończy się tym że Inspektorzy stoją pod ścianą bo gdy kończą się terminy to inwestor błaga o odbiory, że względu na widmo utraty funduszy. Oczywiście wpisuje się usterki i zastrzeżenia ale nie zmienia to faktu że promuje się miernote i partactwo. Publiczne pieniądze są marnotrawione na potęgę.

    • 12 0

  • Oddawanie pieniędzy w podatkach na zmarnowanie to nie patriotyzm!

    Twain powiedział:

    Patriotyzm to wspieranie własnego kraju zawsze,
    rządu tylko gdy na to zasługuje.

    Podatkami wspiera się rząd, nie kraj!

    • 2 12

  • Czuje jakbym ''z liscia dostal'' :)

    Ni z tego ni z owego, zjawia mi sie tu wywiad z czlowiekem, o ktorym w zyciu nie slyszalem, a na dodatek podsumowuje wszystko w temacie nad ktorym ja rozprawiam sam ze soba juz dobrych kilka lat...
    Po tych kilku latach wysnulem wnioski dot. szkolnictwa, gospodarki, innowacyjnosci naszego kraju bardzo zbiezne z tym o czym mowi ten Pan na zdjeciu...
    Szkoda tylko, ze zlapanie tej perspektywy kosztowalo i dalej kosztuje mnie dobrych kilka lat emigracji.
    Pozdrowienia z kraju tulipanow.
    Wierze, ze jeszcze kiedys bedzie przepieknie...
    Mlody inzynier po PG

    • 18 1

  • BRAWO!!!

    Zachwycony jestem :)

    • 3 0

  • do kampusu nalezy dozucic

    Osrodek szkoleniowo - rekreacyjny dla Polibudy budowany przy deptaku "nadmorskim" w Sopocie.

    • 3 0

  • (4)

    Widze, ze ktos dostal nakaz plusowania wypowiedzi pozytwynych i minusowania krytycznych. Takiej jednomyslnosci nie widzialem od dawna w ocenie artykulu!

    Co za kretyn z tego pana!

    • 0 24

    • Boli? (2)

      A ty z konkurencji? Boli, że ludziom się podoba. Jednomyślność przeszkadza. Kretyn, bo ludzie się z nim zgadzają. A jak nazwać ciebie?

      • 3 0

      • (1)

        O! d*pek znow sie produkuje. Fenomenalny czas reakcji: 5 minut. I to w sobote! Pogratulowac glupoty. Toz to pacan niczym jak bohater "Mój stary to fanatyk wędkarstwa" - jota w jote.

        • 0 7

        • dalej boli

          A d*pek? OK. Ładna ksywa

          • 0 0

    • Nie dostałem żadnego nakazu, ale zaplusowałem

      (o braku nakazu chyba świadczy o tym godzina, w której to piszę).
      Gościu ma rację - też przechodziłem przez takie sprawy.
      (20 lat pracuję w usługach IT i np. wciąż się zastanawiam, czemu na ETI na PG kazali mi się uczyć takich bzdur, które mi się nigdy nie przydały.(ostatnio oglądałem indeks i się załamałem jakie to były straty czasu zamiast nauki potrzebnych rzeczy.
      P.S. I sam się dziwię i cieszę, że jest tyle plusów - to znaczy, że ludzie chcą czytać takie wywiady z praktykami i jeszcze do tego je rozumieją.

      • 9 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Magdalena Budnik

Odpowiedzialna za kształtowanie i realizację strategii finansowej i budżetu firmy, a także...

Najczęściej czytane